Galopem do pełni szczęścia.
Kiedy 3500 lat temu na terenie północnego Kazachstanu udomowione zostały pierwsze dzikie konie, żaden z ówczesnych osadników nie pomyślałby nawet, jak głęboka i szczera będzie więź, która za kilkaset lat połączy te wspaniałe zwierzęta z ludźmi. Konie służyły wówczas ludziom jako narzędzie pracy, a w kryzysowych sytuacjach życiowych stanowiły dla nich źródło pożywienia. Z biegiem wieków model relacji człowiek koń uległ zasadniczej zmianie. Stworzeniom tym zaczęto okazywać szacunek za ich wyjątkową wierność i sumienność, a w niektórych kulturach indoeuropejskich otaczano je czcią i traktowano z szacunkiem należnym bóstwom. Dziś konie w zdecydowanej większości nie są już ani siłą roboczą, ani obiektami kultu. Ich hodowlą zajmują się pasjonaci, sportowcy i właściciele gospodarstw agroturystycznych. Jedni czerpią z tego zyski, inni satysfakcje. Są również i tacy, dla których kontakt z końmi jest źródłem radości i pozytywnej energii, bez której życie zupełnie straciłoby sens.
Sobotni poranek. Godzina 8:30. Marcelina z uśmiechem na twarzy przekracza próg stajni na terenie tuszyńskiego ośrodka wypoczynkowego. Wchodząc rzuca głośno : ''Heeej! Mustangi z dzikiej doliny ! Pobudka! ''. Konie zerkają na nią z zaciekawieniem. Gniady rumak obok którego przystanęła tupie radośnie kopytami i parska ze zniecierpliwieniem. To Gejzer, jej ulubiony wierzchowiec. Patrząc na niego bez trudu można się domyślić, że nie może się doczekać, aż zostanie osiodłany. Dziewczyna również z niecierpliwością szykuje się do jazdy. Żwawym krokiem zmierza ku siodlarni.
- Ogłowie, wytok, dwa czapraki i kulbaka. Zestaw kompletny! - szepcze pod nosem i wraca do stajni taszcząc na rękach ciężki asortyment jeździecki o enigmatycznie brzmiącej nazwie.
- Jak będziesz go czyściła to uważaj na grzbiet, bo ostatnio zdrowo się obtarł i trzeba się z nim delikatnie obchodzić. I jak już skończysz, nie zapomnij napoić resztę koni. - przypomina jej koleżanka, która właśnie skończyła siodłać swojego konia i wyrusza w teren.
- Jasne, będę pamiętać! Miłej jazdy ! - odpowiada Marcela, po czym w skupieniu stosuje się do zaleceń towarzyszki. Nie trzeba patrzeć jej na ręce. Choć ma dopiero trzynaście lat, jej doświadczenie jeździeckie nie pozostawia wiele do życzenia.
Plecy prosto, pięty w dół...
Na konia po raz pierwszy wsiadła mając zaledwie 8 lat i już wtedy była absolutnie pewna, że zwiąże swoją przyszłość z tymi zwierzętami. Było to na terenie tego właśnie ośrodka, gdzie dzisiaj jest stałą bywalczynią.
- Pięć lat temu przyszłam tutaj z tatą. Pamiętam, że bardzo spodobała mi się kara klacz o imieniu Niespodzianka. Szczęśliwym trafem znajomy mojego taty zajmował się tamtejszymi końmi, więc przekonanie go, by wsadził mnie na Niespodziankę nie było w gruncie rzeczy niczym trudnym. - wspomina. - Ale to były dopiero początki. Potem zaczęły się lekcje jazdy na ujeżdżalni i masa teorii do przyswojenia. Plecy prosto, pięty w dół, ramiona wzdłuż boków, kolana przy siodle. Prawidłowa postawa i technika to podstawa, o której nigdy nie należy zapominać. Szczególnie podczas wypadów w teren. Właściwie to tam dopiero zaczyna się prawdziwa jazda konna i często bywa, że więcej zależy od konia niż od nas. Trzeba być czujnym, uważnym i stanowczym. Nawet pisk myszy w trawie może spłoszyć konie.
Jednak Marceliny nie jest w stanie zniechęcić żaden upadek, ani zaistniałe niebezpieczeństwo. Z końmi przeżyła wiele. Bywało, że rumak wymykał się spod kontroli i wpadał w dziki amok cwałując prosto przed siebie, a na głowie dziewczyny łamały się gałęzie drzew, które stały mu na drodze, jednak koniec końców zawsze udawało jej się zatrzymać konia w odpowiednim momencie, wychodząc tym samym cało z opresji. Dziś wychodzi z założenia, że jedna niebezpieczna sytuacja, w której jeździec jest zdany tylko i wyłącznie na własne opanowanie i na łaskę konia jest dla nas większą nauką niż dziesięć godzin technicznych zajęć na ujeżdżalni. A kto nie spada ten nie jeździ. Za to prawdziwym jeźdźcem jest ten, kto po każdym upadku wstaje i ponownie dosiada rumaka.
Bez koni nie ma życia!
W życiu trzeba mieć pasję. To nie ulega wątpliwości, w końcu dzięki temu jesteśmy w stanie czerpać radość z trwającej chwili. Niektórzy uważają nawet, że im więcej człowiek ma pasji, tym więcej radości jest w stanie wykrzesać ze swojego życia. Jedną z tych osób jest Magda (16 l.), wśród znajomych znana jako ,,Czarna''. Dlaczego Czarna ? Wystarczy na nią spojrzeć. Czarna koszulka, czarne bojówki, czarne glany, czarna skórzana kurtka. I gitara w czarnym pokrowcu. Magda jest zafascynowana muzyką rockową i heavy metalem, a gdy tylko znajduje wolny czas wspólnie z grupką znajomych zamieniają się w ulicznych grajków i śpiewając przy akompaniamencie gitary umilają spacery przechodniom na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Ale znajomi Czarnej wiedzą doskonale, że jej największą życiową pasją jest jazda konna. Gdy nadchodzi piątek zawsze widują ją wyjątkową uradowaną, bo właśnie w piątki ma w zwyczaju wyjeżdżać do Gospodarstwa Agroturystycznego w Popowie, gdzie zostaje na cały weekend, by móc w pełni skupić się na swoich czworonożnych przyjaciołach i wynieść z każdej chwili dawkę pozytywnej energii, która daje jej siłę, by z uśmiechem na twarzy przetrwać calutki tydzień aż do następnego wyjazdu. Czarna jeździ konno odkąd pamięta.
- Bez koni nie ma życia! - mówi stanowczo. Muzyka i gitara uskrzydlają ją i umilają jej czas, ale to właśnie w siodle jest to miejsce, w którym Magda czuje się spełniona i szczęśliwa. I nie żałuje ani złotówki zainwestowanej w swoją pasję, bo jak mawiają : gdzie zaczyna się pasja, tam kończy się ekonomia.
- Godzina jazdy w Popowie kosztuje 20 złotych. Oczywiście czasem trafia mi się jakaś zniżka z uwagi na fakt, że jeżdżę tutaj przeszło 11 lat. Tak czy siak, gdy brakuje mi kilku złotych, biorę gitarę pod pachę i idę ''wysępić'' coś grając ze znajomymi. Ludzie często wspierają grajków ulicznych symboliczną złotówką, dlatego zdarza się, że grając przez godzinę jestem w stanie zarobić dokładnie na godzinę jazdy konnej. To się nazywa łączenie przyjemnego z pożytecznym! - śmieje się Czarna.
Jej tegorocznym ,,małym, wielkim marzeniem'' było wzięcie udziału w rajdzie konnym organizowanym z okazji dnia świętego Huberta. Rajd ten połączony jest ze sławetną pogonią za lisem. Podczas ,,Hubertusa'' jeden z jeźdźców umyka konno całej reszcie z lisią kita przyczepioną do ramienia, bądź do siodła. Niestety, by wziąć udział w zabawie, należy zapłacić za nią kwotę 150 zł. Magda nie pracuje i nie zarabia, dlatego trudno jest jej jednorazowo zgromadzić taką sumę pieniędzy.
- Kiedy dowiedziałam się, że tegoroczny Hubertus wypada w połowie października, miałam dwa tygodnie na uzbieranie pieniędzy. Zaczęłam od razu! Na początku sprzedałam bilet na koncert...chciałam pójść, ale konie są ważniejsze. Więc kiedy trafił się kupiec na bilet, odsprzedałam go bez namysłu. Ale to była jedynie połowa potrzebnej kwoty, postanowiłam więc sprzedać również kilka koszulek.. Co prawda z nadrukami moich ulubionych zespołów, ale to nieważne. Jeszcze zdążę sobie kupić identyczne. No i dzięki temu miałam już większość kwoty. Brakowało mi kilkunastu złotych. Jak się nie trudno domyślić, poszłam pograć ze znajomymi. I cała suma zgromadzona!
Gonitwę czas zacząć!
Jeźdźcy gotowi do startu, lis gotowy do ucieczki. Czarna również niecierpliwie czeka na start, dosiadając siwą klacz o imieniu Reszka. I pada długo wyczekiwany wystrzał. Gonitwę czas zacząć! Grupa mniej lub bardziej zaprawionych jeźdźców rzuciła się w pogoń za lisią kitą. Lis jest przebiegły. Zwinnie umyka sprzed nosa wszystkim polującym. Magda jest najbliżej zdobyczy ! Biegnie tuż za nim. Jeszcze centymetr, dwa, lisia kita dosłownie muska jej rękę. Nagle kolejny zwód przebiegłego rudzielca. Kilka kroków z złą stronę i...upolowany! Magda ogląda się za siebie. Jej koleżanka, Ania zdołała schwycić lisa. Gonitwa zakończona. Ania triumfuje z uśmiechem na ustach. Czarna również się uśmiecha i gratuluje koleżance.
- Należy jej się ta kita, jest naprawdę dobrą zawodniczką. - mówi o swojej towarzyszce. - Grunt że byłam blisko. Wygranym jest każdy, kto walczy do samego końca, niezależnie od wyniku gry. I tak najpiękniejszym co mnie dziś spotkało była ta szybka i zwinna jazda na Reszce. Konie są niesamowite!
Pachniesz lasem i końską grzywą.
Sobotnie popołudnie. Wraz ze znajomymi wracamy z konnego wypadu w teren. Rozbieram klacz, żegnam znajomych i szybkim krokiem zmierzam do auta. Kumpel już czeka na mnie w środku.
- Fe! Otwórz okno, pachniesz lasem i końską grzywą! - rzuca Maciek z przekąsem.
- Czy to aby nie piękny zapach, który warto zatrzymać jak najdłużej?
- Źle to ująłem. Fu! Czuć od Ciebie stajnią! - kolejne zawadiacki uśmieszek.
To może lepiej uchylę odrobinę to okno...