Poznań nocą.
Godzina mniej więcej ta sama, co poprzednie zdjęcia.
Lepsza jakość - tu.
Od samego rana miałam jakieś takie przeczucie, że to będzie całkiem spoko dzień.
Siedzenie w szatni z Mebelkiem to przecież fajna perspektywa.
No i dzień był nawet ok. Poza tym, ze Miękkonos w pewnym momencie miała mega załamanie psychiczne.
Ale przynajmniej sobie pogadałyśmy <3
Kartkówkę z PO zaliczyłam na 5-.
Potem czekałyśmy z Meblem na jej rodziców, ale utknęli w korkach na Śródce. Zgadałam
się więc z Ju i leciałam z buta (taką miałam ochotę) na Garbary. Zmokłam do suchej nitki.
Tak, nie chciało mi się wyciągać parasola z torby.
Na dodatek idąc w bursie z Meblem na stołówkę poślizgnęłam się w mokrych trampkach na schodach,
wyłożonych kafelkami. Jak łatwo się domyślić spadłam z nich (co prawda były tylko 3),
ale skórę na plecach mam zdartą niemiłosiernie, a i kość miedniczna nie została oszczędzona.
Ale nie takie urazy się przechodziło.
Ogółem deszcz i prawie wszystkie piosenki przypominają mi o tym,
o czym zapomnieć próbuję, ale mi to nie wychodzi.
Do Leniora (wybacz, znów po nazwisku) dzwonię radziej, on sam mówi, że jest ze mną
psychicznie coraz lepiej. Ja tam poprawy nie zauważam,
ale Lenior zna mnie lepiej niż ja siebie samą.
A wszechwiedzący facebook jak zwykle wie, co dziś, żeby nie wyrazić się brzydko, olewam.
'We've lost our chance.
We're the first and the last...'
Znów uwieliam ta piosenkę.
;/