Marzec. Mój ulubiony miesiąc.
Daje tak wiele nadziei, uroku, wdzięku i dobroci.
Taki lekki i przyjemny. Co roku. Nawet jak jest zapierdziel na uczelni, idziesz na pogrzeb czy dostajesz odmowę na swoje CV. W marcu jakoś zawsze z tym łatwiej.
W marcu mówisz sobie po prostu "OK". Przyjmujesz co jest, bo wszystko jest "ok" po tych długich, ciemnych, zimowych dniach.
I już w powietrzu czujesz zapach kwitnących wiśni, co zaraz puszczą pączki. Już nasłuchujesz ptaków z rana biegnąc na przystanek. Już wyłazisz spod koca, nawet jak pizga na dworze i lecisz do drzew, parków i wiewiórek, bo już nie możesz. Przesuwasz wszystko pod okno tak, żeby to słoneczko grzało Ci brzuszek i plecuszki jak robisz cokolwiek. Zaczynasz jeść zielone bardziej, bo tak już pragniesz wyjść z tej zimowej kopuły "niechcenia".
Kocham marzec.
Marzec wnosi PRZEDWIOŚNIE w całe moje życie.