I to wtedy. Właśnie wtedy obiecałam sobie, że nigdy więcej, przenigdy, ani w tym wcieleniu ani w żadnym innym, ani nawet przez ułamek sekundy ani przez mniejszą jednostkę czasową nie będę jej kochać. Że nie będę zazdrosna. Obiecałam sobie, że będę śmiać się jej w twarz, której z resztą nie miałam ani mieć nie będę okazji zobaczyć. Z kpiną. Pogardą. Obiecałam sobie, że będę lepsza od niej, ba, idealna! Obiecałam sobie, że będę mieć dla kogo. Właśnie wtedy, gdy zobaczyłam, że śpiewa piosenki ze swoją dziewczyną, która na imię ma dokładnie tak jak ja. Chociaż powinnam sobie w tej sytuacji zmienić imię na Przegrana.