Znalazłam się w zupełnie obcym dla mnie środowisku - wodnym. Wodne stwory trwają przy moim boku; rozłupując materię, wlewając się do środka, docierając do umysłu i dalej. Ostatki świadomości pobudzane przez podświadomość - która także powoli się topi. Wodne stwory są jak wirusy. Złotowłose syreny powodują nadmiar wrażliwości i namiętności. Spadasz głębiej. Kręcąc się dotykasz czegoś co przypomina wolność. To są błękitne meduzy, jest ich więcej, każda patrzy kolejno na następną jakby patrzyła w lustrzane odbicie. Jedna meduza patrząca na drugą, patrząca na meduzę patrzącą na meduzę i tak w kółko. To jest karykatura. Tu nie ma wolności. Wiesz już to i godzisz się z tym. I nagle umiesz pływać. Płynę powoli na razie bez paniki. Mijam kolejno ludzi bez twarzy, zgubili je gdzieś po drodze. Czuję się bezpiecznie. Jestem niewidzialna. Jestem sama. Jest mi dobrze. Powoli wkraczam w ten świat, staję się częścią podwodnej przestrzeni. Wyrastają mi płetwy i łuski. Zaraziłam się na dobre. Już nic mi nie pomoże, nie ma odwrotu. Moją przyjaciółką została ośmiornica. Mackami przytula do siebie garść marionetek. Czasami zdarzy jej się przytulić mnie. "To wodny świat, Twój podniebny świat jest tak samo piękny, ale bez wody nie ma iluzji, a Ty nie chcesz żyć bez iluzji" Pięknu nie równa. Iluzja to kłamstwo. Kłamstwo to rzecz, od której ludzie się uzależniają. Iluzja to taki rodzaj kłamstwa kiedy przekraczamy pewne granice a potem zacieramy te granice, kiedy nie ma możliwości powrotu do tego, co prawdziwe. Ośmiornica się myli. Na niektóre sprawy nie mamy wpływu i wtedy pojawia się panika. W tym wodnym świecie bez wolności, pełnym iluzji, obietnic nie ma miejsca na doskonałą subtelność, którą zostawiłam pod chmurami. Nie da się szybować bez granic z obawy, że jakaś wścibska ryba zobaczy Cię swoim rybim okiem i opowie co wyczyniasz swoim rybim przyjaciółkom. Inne ryby natomiast zmuszają Cię do tego byś szybował bez granic, bo wiedzą, że tego właśnie chcesz i potrzebujesz. I te z czasem znikają, przypominając o sobie w najmniej oczekiwanym momencie. W momencie kiedy miłość przeradza się w nienawiść. Istnieje niezliczona ilość tych stworzeń, które darzą mnie tu jakimś głębszym uczuciem. A ja je odrzucam. Akceptuję za to te, które wyciągają niewidzialny środkowy palec w moją stronę. Coś mnie tu trzyma i nie pozwala odejść. Przywiązanie do tych gnijących na dnie, których na jakiś popierdolony sposób kocham. Chcę stać się na powrót powietrzem. Nie oczekiwać niczego, po prostu być. Nie dam rady, mogę co najwyżej zostać latającą rybką...
A te dwa światy mieszczą się w czymś o wiele bardziej nieświeżym, oderwanym od wszystkiego co do tej pory wydawałoby się mieć ręce i nogi. Świat maszyn napędzanych energią embrionalną. Tam gdzie Budda i Szatan dzielą jedną sypialnię, trzymają pod łóżkiem strzelbę kaliber trzydzieści i coś z celownikiem optycznym. Tą samą strzelbę, którą podajesz swojemu rywalowi, by na własne życzenie dostać kulkę w łeb. Po co? Pytanie. Dlaczego z góry skazujemy się na klęskę? Ludzie niszczą to co sami stworzyli, bo boją się że nie podołają wyzwaniu, nie będą w stanie się wybronić. Wybronić swojej wiary. Zamiast tego spluwamy na to w co wkładamy serce. Tylko dlatego, że ktoś z góry patrzy i ocenia, bo paraliżuje strach. I. Elektrowstrząsy. Bo jest nie tak jak powinno. Nie jestem jakimś wyjątkiem. Odczuwam strach. Ale w przeciwieństwie do większości tych wodnych stworów, nie przed tym w co sama wierzę.