Czasami zastanawiam się czemu los stawia tak cholernie wiele wyzwań, tak ogromną ilosć rozczarowań, tak dużo zmian i coraz to większych rozmiarów problemów do przeskoczenia na mojej drodze.. Odpowiedź zawsze pada da sama: nie ważne, nie ważne co i ile przejdę, ważne, że nie zamierzam się poddać i walczę - walcze, a nie stoje bezczynnie patrząc oczami widza na to co dzieje się w MOIM WŁASNYM życiu, świecie. Coś jednak mnie w tym wszystkim boli.. Co? Chyba fakt, że spoglądając na ostatnią szufladę przeszłościowych wspomnień, patrząc na to co było, nic nie mogę przywrócić. Ani biegania z każdym dylematem do mamy, ani denerwowania taty, a nawet ciągłych kłótni z chłopakami o wszystko i o nic.. Mogę jedynie zamknąć oczy i w wyobraźni przenieść się do chwil, gdy wszystko było tak proste, rodzice byli przy Tobie a uśmiech nie znikał z twarzy. Tak, chyba sami sprawiliśmy sobie ból.
Na szczęscie jest pare osób, których ramiona uleczyć potrafią nawet te najgłębsze, rozdarte do widocznosci samych kości, przeszywajace wręcz rany. Dzięki którym ten ciężki do zaakceptowania świat nie jest już taki ciężki, ten szary poranek nie jest taki szary, a ciemna noc ani troche straszna, czy mroczna.
Nic nie zrozumieliscie? nie szkodzi. To tylko pare slow ode mnie.. DLA MNIE. :)