Od ostatniego wpisu minęło 5 dni, a mi się wydaję jakby to były dwa tygodnie. Sytuacja w której się znajduje zmieniła się od tamtej pory dość mocno :P. Chyba już następnego dnia po ostatnim wpisie pożegnałam się z pracą w La Friquet. Powiedziałam, że chce odejśc, a szef łaskawie powiedział, że mogę tam pracować dopoki sobie czegos nie znajde, ale że daje mi tydzien. Jedynym warunkiem było żebym sie z nim nie kłociła i nie stwarzała problemów.
Następnego dnia dostałam rano telefon od lekarza, u którego już na początku pobytu tutaj odbyłam wizytę (jeszcze nie zdążyłam opisac mojej sytuacji zdrowotnej, która od przybycia tutaj nagle bardzo sie zmieniła, ale przyjdzie i na to czas), że bardzo ale to bardzo potrzebują mojego numeru ubezpieczenia. Prosiłam o to w La Friquecie dwa tygodnie i doprosic sie nie mogłam, ciagle mnie zbywali. Aż zadzwonili z tej przychodni zeby mi powiedziec, ze musze tam pojsc again and again and again and again (!!!!) i bede za to placic a lot of money (!!!!!!) jesli nie przyniose insurance number. Poszlam po raz kolejny do tego debila poweidziec mu, ze naprawde potrzebuje tego numeru i to jest jego obowiazek zeby mi go wyrobic i ze powinien to zrobic juz dwa tygodnie temu i jest idiota ze w ogole wpuscil mnie do pracy, do kuchni bez tego. Powiedzial, ze by mi go wyrobil, ale poniewaz juz ich opuszczam to tego nie zrobi. Znowu napisałam do mojego agenta Petera i zapytalam czy to, ze pracuje tu 2 tygodnie bez umowy i ubezpieczenia jest legalne. Odpisał, że nie. A po pół godziny kierownik sam (ehe) sie pofatygował i przyszedł do mnie zeby mi obwiescic, że zmienił zdanie i ponieważ chce mi pomóc to jednak wyrobi mi ten nr i juz wysyła aplikacje po tenże. Ale niestety, "unfortunately" - jak rzekł, nie moge tu dluzej pracowac i skreslil mnie z grafiku. Pytam wtf, czemu, przeciez wczoraj sie umowilismy i sam mi zaproponowal ze zebym nie zostala na lodzie to moge jeszcze przychodzic do pracy. W odpowiedzi powołał się na warunek, że nie będę stwarzać problemów, a ponieważ przyszłam do niego i musiałam wykłócac się o insurance number - warunku nie spełniłam. Unfortunately, nie moglam juz wrocic do pracy. Ale miałam insurance number!
Je!!!!!!! :D Teraz mi się przypomniało, jaka szczęśliwa bylam po tej informacji. Był akurat taki słoneczny ciepły dzień i tak bardzo nie chciało mi się wracać na popołudnie do tej sztywniackiej pracy, że aż w podskokach opuszczałam jego biuro :D . Łaskawie pozwolił mi zostać kilka dni w pokoju, no bo przeciez nie mogl mnie wypieprzyć na ulice, burak, dobrze wiedział, że bym go dojebała jakby tylko spróbował.
Następnego dnia odbyłam rozmowę kwalifikacyjną w pubie Red Onion w centrum miasta (stolicy xd) i dostałam pracę jako barmanka, ale dopiero jak zwolni się miejsce, tj jak jeden z ich barmanów wyjedzie. Musiałam czekać 10 dni. Przesiedziałam jeden dzień wolny i zaczęło mi się nudzić, więc następnego dnia zaniosłam cv w dwa miejsca przy plaży. Akurat pojechaliśmy z chłopakami zjeść fish&chips czyli najtańszy fast food na wyspie, miałam kilka cv w samochodzie, pomysłalam, że co mi szkodzi zostawić w pobliskich knajpach, może potrzebują kogoś od zaraz, to chociaż wypełnie sobie te 10 dni czekania a potem się zwolnie, czy coś. Oddzwonili następnego dnia i oczywiście dostałam pracę :P
W niedzielę poszłam tam pierwszy raz. Trzygwiazdkowy hotel nazywa się Cobo Bay Hotel i znajduje się tuż przy promenadzie. Raz w miesiącu odbywają się w nim wielkie imprezy z muzyką na żywo i koncertami, na które schodzi się cała wyspa. Facet w telefonie jak uslyszał, że mogę zacząć już jutro bardzo się ucieszył i uprzedził mnie, że jutro będzie wyjątkowy dzień, bo własnie będzie jedna z tych imprez. Czyli rzut na głęboką wodę, przyjść do pracy pierwszy raz w dniu, w którym restauracja przyjmuje około tysiąca gości :D . Tego dnia był Tribute to The Police, a pozniej zmienił się zespół i był Tribute to Robin Williams. Ludzie byli wszędzie - na ulicy, na balkonach pobliskich lokali, przez cały dzień chlali i śpiewali, zalani tańczyli na stołach, ulica była nieprzejezdna i w tym wszystkim Dominika z tacą :D . Na koniec ziemia była zaśmiecona jak na Woodstocku. Chyba poradziłam sobie nieźle, bo po skończonej pracy usłyszałam "you did fucking good job today darling", dali mi klucz do pokoju i wpisali mnie w grafik na cały tydzień :D . Dzisiaj się przeprowadziłam - mieszkam teraz w jednym z typowych tutejszych domów. Co ciekawe - domy w Guernsey nie mają numeracji tylko imiona :) Mój nazywa się Benamy czy jakoś tak. Mieszka w nim chyba z 5 osób. Jest tu kilka pokoi bez łazienek, łazienki są wspólne, ale całkiem niezłe bo czyste, duże i w jednej jest nawet wanna. Dodatkowo mamy tu kuchnie całkowicie wyposażoną. Mój pokój jest lepszy, bo mam więcej mebli w tym stół i krzesło. Praca na pierwszy rzut oka robi wrażenie fajniejszej niz La Friquet. Ludzie, z którymi pracuje na sali to sami, uwaga - Filipińczycy, którzy w dodatku są rodziną. Jest ich chyba z 15 osób i wszyscy sa ze sobą rodzinnie powiązani. Przyjęli mnie bardzo miło. Są w szoku jak opowiadam o tym co się działo w mojej poprzedniej pracy. Przychodzi godzina posiłków i wszyscy schodzą ze zmiany, siadają i jedza! Zawsze jak jest się głodnym można coś zjeśc. W tej tabace pierwszego dnia po kilku godzinach zapytałam barmana czy mogę się napić czegoś z baru czy musze sobie nalać wody z kranu, to dał mi puszkę coli :P Nigdy nie dostałam w pracy coli z baru. Jeden stól zamówił wino, herbatę i dwie latte. Wydali mi herbate i wino, a na latte kazali poczekać, bo wiadomo, że do przygotowania potrzeba więcej czasu, a w tym szaleństwie które tam sie dzialo to nie mieli w co rąk włożyć. Zaniosłam herbe i wino do stołu i czekałam cierpliwie kilka minut, ale aż szkoda było mi ich cały czas naciskać żeby to zrobili jak widziałam jak zasuwają. Postanowiłam się wychylić i zapytać, czy może ja mogę zrobić te dwie kawy skoro oni nie mają czasu, a ja wiem jak się je robi. Usłyszałam: "of course! thats great!". I po problemie, nikt sie nie spinal, ze nie moge wejsc za bar, dotykac ekspresu, a nie daj boże super drogich szklanek :P. Dla porównania - taka sama sytuacja zdarzyła się w La Friquet jak barman kazał mi czekać na latte, a po mojej sugestii, że moge mu pomóc jak jest zajebany w akcji i sama sobie ją zrobić, wystarczy ze mnie tylko wpuści do ekspresu burknął, że to niedopuszczalne, zrobił spiętą minę i się obraził :P
Chce sie powiedzieć: co kraj to obyczaj, ale nie, tutaj bardziej bedzie pasować podsumowanie: co lokal to inna historia.
W mojej nowej pracy w której jestem chyba jedyną białą osobą wszyscy Filipińczycy sa dla mnie bardzo sympatyczni, każdy z nich co chwile zadaje mi troskliwe pytanie w stylu: "all right darling?". Sam Big Boss swoją osobą pokazuje, że Cobo Bay Hotel jest ok - waży ze 150 kg i chodzi w kolorowych polówkach Lacoste i japonkach. Tu trzy gwiazdki, tam (La Friquet) też trzy gwiazdki, a tamten debil w upale zasuwał w garniturze i nam tez kazał w koszulach z długim rękawem. O dziwo tam na obiadach mieliśmy maksymalnie 60 osób, a tu jest po 120 :) A szef w japonkach, kto by powiedział? <hahaha> <szydzę> . Nie dostałam żadnej zapaski. Kazali mi się ubrac na czarno, czyli jak ludzie i to wszystko zapowiada się tak normalnie...
Nie chcę zapeszać. Zdaję sobie sprawe, że nic nie trwa wiecznie i z doświadczenia wiem, że ich stosunek do mnie może się zmienić z dnia na dzień, ale jeśli utrzymałabym z nimi takie relacje jak przez 2 pierwsze dni to naprawde, nic, tylko tam pracować! :)
Jedzenie jest o wiele smaczniejsze, dostajemy cały wózek deserów, które się nie sprzedały w ciągu dnia - obżarłam się deserem Eaton Mes, truskawkami i małymi pączusiami z kremem :D i nikt, absolutnie nikt na mnie krzywo nie spojrzał jak jadłam - bo wszyscy jedli razem ze mną. Jak częstowałam się pączkami to pouczyli mnie tylko: weź sobie z tej tacy, bo są bardziej świeże :D. To taka miła odmiana.
Aha, lepszy hajs i troszkę tańszy pokój :) Powinnam to zrobić dwa tygodnie wcześniej.
This is life!!!