Zastanawiam się czego w ostatnim czasie nie było (bo krócej możnaby wymienić).
Byłam koszmarnie niewyspana. Przejechałam setki kilometrów. Przeszłam nieco mniej. Wraz z typowymi warszawiakami woziłam się po mieście, a co sobie żałować będe. Spędziłam niejedną godzine przy mrożonej kawie, koniecznie miętowo-czekoladowej. Niejedną godzine przegadałam o wszystkim i o niczym. Nawet udało mi się wrócić do domu wtedy, kiedy chciałam, bo wszystkie znaki na niebie i na Ziemi wskazywały na to, że czeka mnie noc na dworcu.
W tym wszystkim nie byłam sama. Był ze mną on, pewien pan, w półświatku toruńskim zwany Piotrusiem Panem, Stachem i w ogóle. Dodać do tego moge tylko tyle, że nie był to ostatni raz, bo właściwie to moge za nim pojechać nawet na koniec świata. Tylko nie wiem, gdzie to jest...