Wszystko zaczęło się od tego, że moja ukochana superdziewczyna któregoś dnia po prostu ze mnie zrezygnowała. Jakbym był jakimś przechodzonym trampkiem, a nie człowiekiem. Próbowałem ją błagać, żeby się jednak zastanowiła nad swoimi decyzjami, ale kobiecie nie da się nic wytłumaczyć, jak raz się uprze. No i poszła sobie. Mieliśmy razem jechać na wakacje do Zakopanego, a w całą sprawę byli zaangażowani jej i moi rodzice, którzy to chcieli nas swatać! W końcu pojechaliśmy na te wczasy w szóstkę, ale na takiej głupiej zasadzie, że nasi starzy doskonale się ze sobą bawili, a ja i Anka trzymaliśmy się od siebie z dala i w ogóle właściwie nie odzywaliśmy się do siebie. Jeszcze musiałem codziennie oglądać tę straszną Ankę, jak dumnie wyprostowana schodzi po schodach do jadalni i hotelowej i bajeruje chłopaków z sąsiedniego stolika.
Zresztą, prowadzała się po Krupówkach z kim tylko mogła, żeby mi pokazać, jak mnie lekceważy. I chyba bym zwariował, gdyby nie staruszek portier, do którego chodziłem raz na jakiś czas, żeby się wyżalać. Portier miał chyba z osiem dych i siedział w małej kanciapie obok wejścia. To on godzinami słuchał moich opowieści o Ance i o tym, jak nam było dobrze razem, a potem nagle się zepsuło. Po kilku dniach był już wielkim ekspertem od mojego życia, wiedział o mnie prawie wszystko. Mało tego, on po powrocie do siebie opowiadał o mnie całej swojej rodzinie. Stałem się więc głównym bohaterem ich rozmówek. Wraz z upływem czasu, portier zwykł mawiać: "A wiesz, moja wnusia pyta, czy z tobą już jest lepiej, czy dalej tak samo". To fakt. On miał wnuczkę, która codziennie przynosiła mu obiad w termosie, ale ja nigdy nie widziałem tej dziewczyny, bo w porze obiadowej zawsze byłem na stołówce. Portier raz na jakiś czas mówił mi o tej wnuczce, że się o mnie pyta i że jest ciekawa, czy się już wykaraskałem z tych swoich problemów. Za każdym razem odpowiadałem twardo, że dalej mam doła i źle skończę. Wreszcie któregoś dnia zdarzyło się coś dziwnego. Jak zwykle odwiedziłem rano portiera. Wchodzę, patrzę i staję jak wryty. No normalnie słowa nie mogłem z siebie wykrztusić...
Obok dziadka siedziała istota tak piękna, jak wszystkie modelki świata, albo jeszcze lepiej. Jej widok był jak promień słońca, niczym lekarstwo na chore gardło, albo najfajniejsza muzyka dla uszu. Stała i nakładała staremu człowiekowi obiad z termosu. Nie da się ukryć. Zbaraniałem. "Zobacz, Alu, to jest właśnie ten szalony chłopak. Często pytałaś o niego" - rzekł dziadek pokazując mnie palcem. Coś mi podpowiedziało, że robię się czerwony jak burak od stóp do głów. Ona zresztą też zarumieniła się niczym pomidor. Przedstawiłem się grzecznie, usiadłem i zamarłem, gapiąc się na nią jak sroka w gnat. Zaległa cisza, którą sprytniutko przerwał portier. Tym razem to on rozgadał się na dobre...i nie minęło pół godziny, gdy całkowicie opuściła nas trema i śmialiśmy się razem z dziadkiem w najlepsze. I wtedy w kanciapie pojawili się rodzice a Ala odważnie zapytała ich, czy puszczą mnie następnego dnia na spacer po górach. Starzy coś tam marudzili, ale portier rozwiał ich wątpliwości mówiąc, ze on też tam będzie i żeby się nic nie martwili. On będzie czuwał... Chyba oczywiste, że on z nami już nie poszedł...Przez cały spacer gapiłem się tylko na Aluńkę. I znowu byłem zakochany! Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, Alicja przyjedzie do Warszawy, do szkoły z internatem. Swojemu tacie powiedziałem chyba najlepszą rzecz, jaka kiedykolwiek przyszła mi do głowy. Powiedziałem, ze to ja sam będę decydował o tym, z kim chcę zostać do końca życia. I żadne jego ustalenia z jakimiś pseudo teściami tego nie zmienią!