Troszeńkę zamazane, ale jest.
Brak fotek, ludzie cieszcie się, że w ogóle są.
Dzwoniłam do Martyny, która jak zwykle świruje, ale to normalne. U niej niepokojące byłoby, gdyby zachowywała się zwyczajnie.
A Kamila choraaa.
I Dupsko Jeża. I morda.
Bo, cholera jasna, nie wiem, co mam pisać. z nudów To dodaję fragment mojej książki.
Moja historia jest, długa, zawiła i zaczyna się wraz z chwilą, gdy przyszłam na świat. A zdarzyło się, że równo z moją mamą urodziła jej przyjaciółka, Kate, która termin porodu miała wyznaczony tydzień wcześniej. Rodzice wymarzyli sobie, że jeśli będę dziewczynką (na szczęście!) dadzą mi na imię Jane. (...)
Pierwszego lipca, 1992 roku, dokładnie o godzinie dwunastej w nocy przyszłam na świat. Zadziwiające jest, że z każdą minutą rodzi się dwieście trzydzieścioro pięcioro dzieci. I właśnie dwie przyjaciółki musiały urodzić tej samej minuty. Moja mama mówiła, że to była najwspanialsza chwila w jej życiu. A ciocia Kate też była szczęśliwa, mimo, że Sandy nie był małą, filigranową blondyneczką i nie miał zielonych oczu.
Odtąd już zawsze mieliśmy trzymać się razem; razem bawiliśmy się w piaskownicy, uczyliśmy się chodzić i jeździć na rowerze. Byliśmy duetem, który się uzupełniał, ja, wiecznie roztrzepana, kierowałam się zwykle sercem i rzadko się wahałam. Sandy to był ten rozsądny, który potrafił ocenić niebezpieczeństwo, a w razie potrzeby hamował moje szalone pomysły. (...)
Gdy mieliśmy osiem lat okazało się, że Sandy się przeprowadza. Nie do sąsiedniego miasta, tylko na drugi koniec kraju! Płakałam wtedy bardzo i nie pomogły błagania rodziców. Do dziś nie wiem, dlaczego musieli wtedy wyjechać, bo ciocia była bardzo tajemnicza. Nie wierzyłam, że coś może nas rozdzielić, ale wraz z odjazdem mojego przyjaciela, poczułam, co to rzeczywistość. Sandy pisał maile i listy, a ja na każdy odpisywałam. Ale wszystko kiedyś się kończy; wiadomości przychodziły coraz rzadziej, aż wreszcie- wcale. Już nie tęskniłam za Sandym, bo myślałam, że czas zamaże stare rany. Owszem, zamazał, ale tylko częściowo. Chłopiec urodzony tej samej minuty co ja nadal zajmował ważne miejsce w moim sercu, którego nie można było po prostu usunąć. Nawet teraz, gdy kończę szesnaście lat łączy mnie z nim bardzo wiele i w głębi duszy wciąż coś do niego czuję.