hm. co jest najpiękniejsze w porankach, kiedy nikogo nie ma w domu?
fakt, że budzę się w nie swoim łózku, bo mam wybór, że robię sobie cudownie pyszną kawę i wychodzę z nią na balkon paląc wiśniowego djaruma i wsłuchuję się w szum miasta.
a potem patrzę na swoje mieszkanie dalej z perspektywy balkonu i przychodzą mi do głowy dziwne myśli. nie.
nie dzinwne. myśli, a raczej myśl, która nawiedziła mnie chyba po raz pierwszy w życiu. zmiana? mam być z siebie dumna?
nie mam cholera pojęcia. ale chce mi się śmiać. z siebie?
ludzie ostatnimi czasy mają skłonności do rozlewania mojego alkoholu, jednak nie traktuję tego jako znaku.
wczoraj Ola przewracająca moje piwo w okolicach teatru (nie chowam urazy, naprawdę ;p), wcześniej Karola wypuszczająca z ręki moją reklamówkę z włoskim winem w środku (Karolina, jeszcze raz dziękuję! xD). no a dzisiaj jestem sama sobie winna, bo chciałam się napić wina. jednego z trzech, które sobie wegetowało już dłuższy czas w okolicy moich segregatorów. tak sie nabuzowało, że się troszkę wylało. hm. posprzątałam, postawiłam je na biurku i poszłam po szklanki. zapomniałam o jego mocy i wtedy nakrętka wyleciała w powietrze przetrącając mi palec. a wino? no cóż. ujrzałam przed swoją twarzą ładną, wiśniową fontannę. i wino wszędzie. na podłodze, klawiaturze, szafce, biurku, w szklance z sokiem. LUBIĘ. i zamiast sprzątać zaczęłam się śmiać. bywa.
chwilę później wpadła wspomniana wcześniej Karolina, która właśnie się patrzy co tutaj piszę (NIE PATRZ -,-'). i tak oto sobie siedzimy, pijemy (a raczej piłyśmy) totalną resztkę wina, cudowną kawę, a K. jadła ogórki na dwa sposoby. hm
i cóż. jest dobrze.