W twoim podwórzu stoi płot, a wcześniej nie stał. W dodatku cmentarny i co mam o tym sądzić? Jak nie myśleć, że tu jesteś, skoro czuję to jak uliczne szydercze spojrzenia i jak rozszczepienie cienia tego, co każą nazywać mi mną, pod groźbą zwariowania.
Nie mam już zdrobnień, nie mam na zawsze; piszący lubią taką dramaturgię i zawsze szukają absolutu, tyle że jedni normalnie, a drudzy przez zaprzeczenie.
Chyba są wakacje, a świat jakby trzynastoletni, a słowa z błędami, a gotują sąsiedzi rosół i schabowe.
Od tygodnia nie ma herbaty, więc piję tylko kawę. Poza tym doświadczam pralkowości odczuć i ciężko już powiedzieć które, kiedy, czyje.
Wypalam dwadzieścia papierosów dziennie i czytam więcej niż kiedykolwiek. Chcę porwania do Ciechocinka, bo w Ciechocinku nie można mordować i trudno orzec, czy to zaleta.
Muszę pisać, bo nie ma innego ratunku. Łatwo nie jest, ale próbuję walczyć z ptasim zmysłem i chęcią ćpiączki. A jeśli bywasz - przepraszam - oddaj moje zdrobnienie, zmień fryzjera, nie baw się w niespodzianki. Z pełną powagą zasugeruję - uwielbiam martini, proszę artysty.
Bliżej do artretyzmu niż pierwszej komunii i to jest jakaś myśl.