Razdwatrzycztery chlup mam cały świat w akwarelach. Monet bez monet.
A za głową, za siódmą rzeką, za uchem, siedzi mi sufler. Ściąga kościste kolana, kuli ramiona, i czeka, słucha z miną najczarniejszego charakteru w kreskówce. Jak zatęchła larwa na liściu, on też wie, że ma swój czas.
Nie czuję się na siłach do opisywania czegokolwiek z ostatniego być może miesiąca (time's a concept), bo on jest z tych złośliwych-niepozornych, w okularkach, w brzydkiej niedoprasowanej koszuli, bez granicy między żartem, a testamentem, bez alarmu. I ja wiem, że on mnie nie znosi, i nie chcę narażać się bardziej, choć chyba sam włażę mu między korzenie z tym swoim umysłowym platfusem.
I ja wiem, że on to ja. Choć nie jesteśmy jednoczesni. Piekło. Piekło i przestało. Pan tu stał, a teraz nie stoi.
Możesz, ale nie musisz. Absolutnie i żadnym stopniu nie musisz. Tak sobie kłamię do siebie.
Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę. Robię piruety, szpagaty, tańczę flamenco i fokstrot, przewracam się, ale tak właśnie miało być. Teraz jestem nowoczesny i związany z żywiołami, patrz jaki ze mnie śliczny deszczyk, a obok biegnie jeż.
Leżę pod prysznicem, z nogami i tyłkiem na ścianie, kto wymyślił cholerne prysznice i te szaleńczo za małe ich podstawy. Nieważne.
Leżę i piszę listy, zastanawiam się. Adresuję uważnie do wybranych adresatów. W głowie mam całe akapity. Wstęp, rozwinięcie zakończenie, choć samo zakończenie wystarczyłoby z czubkiem, to ten jeden raz się popisuję, że nie brak mi pomysłów na rozpulnione słowa.
Leżę i zapominam, że leżę, woda się leje czterdzieści minut jestem tak samo brudny jak wcześniej, może nawet bardziej, ale to ponoć zdrowo tak z nogami ponad głową leżeć. Może nie dostanę wylewu.
Żyję w rytmie Kombajna, ale jeszcze nic nie zbieram.
Z lojalnością i godnością mam ostatnio tyle wspólnego, że musiałbym siebie pobić, żeby sobie wybaczyć.
Dzisiaj zabrałem sobie jakieś czterdzieści dwie minuty życia i czuję z tego powodu wewnętrzny spokój jakkolwiek to nie zabrzmi.
Cieszę się jakąś ostatnią niezardzewiałą śrubką pod sercem, że za chwilę przez cztery dni będę myć głowę w lodowatej wodzie i udawać, że jestem szczęśliwy, kiedy nie jestem zmieniony. Bo to się wszystko na zmianie świadomości kończy i Pani Małgosia miała rację.
Zblazowana czternastolatka mówi mi, że trzeba być kurwa sobą. Ale kiedy kurwa siebie nie ma, jest tylko sufler i ktoś kto ze swoimi wyblakłymi, cienkimi jak przetarte na dupie gacie przekonaniami o życiu, które w jego mniemaniu czasami są nowatorskie i prawdziwe, może sobie za przeproszeniem lub bez pierdnąć i beknąć. Ktoś kto aspiruje do roli proszę polub mnie, bo sam siebie nie mogę.
https://www.youtube.com/watch?v=rMrBWwEMA7w