Czegoś jej brakowało czegoś pięknego jej obecności czyli miłości...
Była ale jej nie było, była w jej marzeniach...
Przestała wierzyć w nadzieje
Nie wierzyła w wiare
Nie wierzyła w leprze jutro
Nie wierzyła w miłość
Nie potrafiła kochać
iż sama nie była kochana
Już nie mogła wytrzymać na tym świecie
Chciała umrzeć...
Lecz wszystko sie zmieniło
Dnia pewnego pięknego obudziła sie ze snu
I znów chciała żyć...
Bo spotkała chłopca przecudownego
W którym sie zakochała bez opamiętania
W tedy była jak słońce które promieniami ogrzewało smutne życie innych...
On jej przyżekał:" będę do końca twych dni bo kocham cie kochanie..."