Część ta dedykowana jest mojej drogiej Klaudii - jako przeprosiny. Wybacz mi Kochana, ja po prostu sama nie wiem, ile tego wszystkiego jeszcze wyjdzie. Mam nadzieję, że ten drobny tekst wystarczy ;*
Zdjęcie do wpisu jest rysunkiem jednej z czytelniczek - dziękuję bardzo, bardzo, bardzo <3
Proszę komentujcie. Chcę wiedzieć jak to wszystko waszym zdaniem wygląda. Co zmienić, co poprawić...
PS: Brakowało mi strasznie tego tła bloga, Wam również? Szkoda, że pro tylko na tydzień.
97.
Zwinięta w ciasną kulkę - z kolanami dociśniętymi do piersi, otoczonymi przez obręcz z rąk - nieruchomo siedzę na podłodze. Tępo wpatruję się w ekran niewielkiego telewizora. Przedstawiane na nim postacie nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Zadręczam się Danielem, tym, co teraz o mnie myśli, co czuje. Z łazienki już od jakichś piętnastu minut dobiega tylko i wyłącznie szum wody. Wcześniej dało się stamtąd usłyszeć kilka głuchych uderzeń. Boję się, martwię, pragnę cofnąć czas. Mogłam być delikatniejsza, powinnam była wyjaśnić mu, co czuję i czego chcę.
Na kilka sekund moją uwagę przyciąga dochodzący z telewizora głos. Podnoszę głowę. Moje oczy rozszerzają się na widok zmęczonej, lecz uśmiechniętej twarzy Allison rozmawiającej z jakimś policjantem, na dalszym planie widnieje czekający na nią Matt. Wnet uświadamiam sobie, że muszą to być jakieś regionalne wiadomości. U dołu ekranu przesuwa się napis, informujący o złapaniu przestępców i uwolnieniu większości ich ofiar. Cieszę się, że Rafaelowi udało się to wszystko zakończyć. Jedno zmartwienie mniej. W tym właśnie momencie przestaję słyszeć szum płynącej wody. Chwilę później drzwi łazienki się otwierają, a ja wstrzymuję oddech. Kątem oka obserwuję postać Daniela, wchodzącą do pomieszczenia. Robi kilka kroków i zatrzymuje się, równie nieruchomo co ja wpatruje się w telewizor, lub we mnie, nie jestem pewna. Ciszę między nami przerywa tylko szum urządzenia. Ta chwila zdaje się trwać wiecznie. Niepewność zżera mnie od środka. W końcu wypuszczam powietrze z płuc, wciągam kolejną porcję życiodajnego tlenu, powoli rozwijam się ze swego kokonu i jednym ruchem wyłączam telewizor. Odważam się odwrócić głowę, spojrzeć w tył, na Daniela, na jego nagi tors pokryty drobinkami wody i mokre jeszcze włosy, na poważną twarz wykutą jakby z marmuru. Prawie mdleję na widok krwi kapiącej z jego dłoni. Szkarłatne krople spływają cienkimi jak nić strużkami wzdłuż jego palców, zbierają się na opuszkach, a potem bezszelestnie spadają w dół, tworząc maleńkie, rubinowe plamki na podłodze. Natychmiast zapominam o troskach, zmartwieniach, błędach i zrywam się ze swojego miejsca, by już sekundę później delikatnie ujmować jego rękę w swoją. Obdarcia na kostkach lewej dłoni obficie broczą krwią. Unoszę wzrok na jego pozbawioną emocji twarz, bezdenną pustkę w oczach.
- Dlaczego to sobie zrobiłeś - raczej oskarżam, niż pytam. - Dlaczego...
Nie otrzymuję odpowiedzi. Próbuję opanować rosnący we mnie obłęd, spowodowany tylko i wyłącznie moją własną głupotą. To przeze mnie. Z łzami w oczach zakrywam jego czerwoną od krwi dłoń swoimi i wykorzystuję anielską moc. Bladozłote światło wyłania się z mojej skóry, próbując zaleczyć uszkodzoną tkankę. Widząc to Daniel gwałtownie wyrywa rękę i cofa się pod ścianę, odwraca ode mnie, opiera pięściami o mur przed sobą, uderza w niego obiema rękami, coraz mocniej i mocniej...
- Przestań! - krzyczę z policzkami mokrymi od łez. - Proszę, przestań...
Chłopak po raz ostatni atakuje ścianę, a potem przykłada do niej czoło i rozczapierza palce krwawiących dłoni, oddycha głośno.
- Powiedz mi, Afrei - zaczyna łamliwym głosem - dlaczego to wszystko spotyka właśnie mnie? Co takiego zrobiłem, że obdarzono mnie większym pechem niż innych?!
- Związałeś się z Aniołem - odpowiadam szczerze, bo gdyby mnie nigdy nie poznał, to może i żyłby teraz jak każdy normalny człowiek. Albo leżałby martwy.
- Więc dlaczego musisz nim być akurat ty? Jedyna dziewczyna, dla której zdolny byłbym skoczyć w ogień piekieł?
- Myślisz, że tego chciałam?! - nie wytrzymuję. - Nie prosiłam ani o śmierć, ani o zostanie Aniołem. Nie miałam na to wpływu! - krzyczę rozzłoszczona. - Przykro mi, że zakochałeś się akurat we mnie, w osobie, która jest zarówno twoim największym błogosławieństwem, jak i najgorszym przekleństwem. Przykro mi, że nie potrafię ofiarować ci teraz tego, czego pragniesz, że nie jestem w stanie okazać ci w tej chwili swych uczuć tak, jakbym chciała - mówię dławiąc się łzami. - Powiedz jedno jedyne słowo, a odejdę, tym razem już na zawsze.
Daniel odwraca głowę i patrzy na mnie z wahaniem. Zastanawia się. Widzę mokre stróżki łez zdobiące jego policzki.
- Nie będę cię prosić, ani błagać, żebyś pozwolił mi zostać, nie będę cię nękać, ani szukać - ciągnę dalej.
Chłopak odrywa się od ściany i chwiejnie rusza w moją stronę.
- Stanę się tylko wspomnieniem, a jeśli będziesz chciał, to sprawię, że całkiem o mnie zapomnisz, będziesz mógł zacząć od nowa - mówiąc to wszystko jestem stanowcza, śmiertelnie poważna, ukrywam tym samym jak bardzo te słowa ranią moje serce i niszczą duszę. Siłą woli powstrzymuję łzy, by nie wpłynęły one na jego decyzję.
Daniel pokonuje ostatni dzielący nas metr i bierze moją twarz w dłonie. Rozchyla lekko usta lecz nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Jego oddech otula moje policzki. Szmaragdowe oczy chłopaka wreszcie wyrażają jakieś uczucie, jest nim jednak ból, który mnie dławi. Opuszczam powieki, nie chcę tego widzieć, nie chcę też słyszeć, lecz na to już nic nie mogę poradzić. Głośne westchnienie wydobywa się z ust chłopaka, po nim następuje seria tonów i głosek, które zatrzymują moje serce.
- A n i m i s i ę w a ż .
Natychmiast rozwieram szeroko powieki i w tym właśnie momencie Daniel wpija się w moje usta. Nie pozwoliłby mi się odsunąć nawet gdybym chciała, a nie chcę. Nigdy więcej nie chcę się od niego odsuwać. Moje wargi ożywają pod jego naciskiem, na co on reaguje jeszcze żarliwszym pocałunkiem. Pożera mnie kawałek po kawałku - moje serce, duszę, ciało - a ja się nie sprzeciwiam. Pragnę tylko tego, bo wiem, że nigdy już nie znajdę nikogo takiego jak on. Rozdzielam nasze usta tylko po to, by zaczerpnąć tchu, kręci mi się w głowie, cały świat wiruje, moje skronie zaczynają pulsować narastającym bólem. Krzyczę w agonii, a potem nieprzytomna osuwam się w ramionach Daniela.
Oślepiające złote światło wybucha w moim umyśle niczym wulkan, łagodzi moje cierpienie. Wiem jednak, co ono oznacza i wprawia mnie to w przerażenie. Modlę się, żebym nie miała racji. Przestaję jednak, gdy donośny głos Stwórcy rozlega się w mojej głowie:
- Witaj, Afrei. Tak jak powiedziałem wróciłem, czas byś wreszcie odebrała nagrodę za swą służbę Panu.