Niedziela. Dzień, w którym rodzinny obiad sąsiadów napierdala w moje nozdrza. Dzień, w którym czas płynie według innych standardów. Dzień, w którym na Polsacie puszczają kolejny familijny, bezbarwny szajs.
Kocham ostatni dzień tygodnia.
W tym tygodniu działy się same sympatyczne rzeczy. Między innymi mononukleoza, która dała się we znaki mnie i moim najbliższym. Oprócz tego nie poszedłem do pracy, ale nic w tym rewelacyjnego, gdyż praca przyszła do mnie sama dwa razy. Poza tym pożarłem się z Nancy dwa razy.
Ten tydzień był świetny.
Wczoraj oglądałem chujowy film, słuchałem chujowej muzyki, paliłem chujowe papierosy, czułem się chujowo i generalnie wszystko było po chuju.
Wczoraj było fajnie.
Jutro z samego rana pod me domostwo podjeżdża powóz pędzący w stronę ośmiu godzin pracy. Jutro będę od samego rana do samego wieczora zapierdalał ze śrubokrętem w łapie. Podobno dużo pracy się nazbierało, gdy mnie nie było.
Jutro będzie nieźle.
Przyszłość maluje mi się w brudnych barwach, gdyż w międzyczasie zdechła pralka. Naprawienie jej mija się z celem oszczędności, a kupno nowej to temat, który poruszę po wygraniu w Lotto.
Przyszłość jest cool.
Podsumowając notkę: Kocham ostatni dzień tygodnia. Ten tydzień był świetny. Wczoraj było fajnie. Jutro będzie nieźle. Przyszłość jest cool.
W sumie nie tak źle, zawsze mogłem paść na zawał, mogli mi odciąć internet, mógł się wydarzyć wypadek samochodowy, Nancy mogła zająść w ciążę.
Gdy sobię podsumuję najgorsze możliwe scenariusze to jestem szczęśliwy z życia. Przecież mogło się wydarzyć coś na prawdę okropnego. Polecam tą metodę wszystkim miernotom i przegrańcom. Spróbujcie kochani.
Terry