Jesteśmy po pierwszym treningu. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej.
Zostało nam tylko przezwyciężyć strach przed przyczepą i chyba nie ma
ani jednej godziny w której bym o tym nie pomyślała. Zwłaszcza, że nie
wiadomo kiedy trzeba będzie gdzieś pojechać więc czas jest teraz naszym
wrogiem. Pech chce, że jestem (właściwie za jakiś tydzień będę) bez pracy.
Moja można powiedzieć była szefowa nie ma do końca równo pod sufitem
i choć wiedziałam o tym od początku to nie spodziewałam się, że wywinie
taki numer. Cóż, na pewno psychicznie od niej odpocznę tylko roboty mi
szkoda, bo się przez dwa lata przyzwyczaiłam. Mam nadzieję, że doceni to,
że tam pracowałam gdy mnie zabraknie. Ostatnie miesiące byłam stale już
wykończona jej zachowaniem. W dzisiejszych czasach wszystko to zapewne
podchodzi pod mobing tylko jakoś zbytnio nie mam ochoty się z nią użerać.
Mogłam tam jeszcze rok pracować, tylko z drugiej strony wyniszczać sobie
psychikę i organizm ze stresu chyba nie byłoby warto. Praca całkiem dobra,
myślę, że mogłabym to robić na stałe tylko dlaczego jak już coś jest znośne
to ludzie wszystko utrudniają. Nie ma co żałować, teraz będzie ciężko, bo
utraciłam swoją stabilność finansową, ale mam nadzieję że wkrótce znajdę
równie dobrą pracę pod względem zarobków co czasu pracy tak żeby coś
wolnego na konie mi zostało. Wiem, wieczne dziecko się we mnie odzywa,
ale jestem z tych pesymistycznych realistów, którzy zdają sobie sprawę, że
nie samą pracą człowiek żyje i nie ma co sobie odmawiać tu i teraz tego, na
co ma się ochotę i rezygnować z przyjemności tylko dlatego, że nie wypada.
Życie każdego z nas może się skończyć w ułamku sekund więc nie ma sensu
odsuwać na kiedy indziej tego, co daje nam radość. Koniec sentymentów.
***