photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 24 GRUDNIA 2017

Prolog

W tych okolicach dźwięk rozchodzi się wolniej. Za wszystkim stoi smog, który zalągł się w dolinie kilka kalendarzy wstecz. Zajął powietrze swoją postacią utrudniając oddychanie i uniemożliwiając jakąkolwiek nawigacje. Woźnica jednak dobrze znał drogę i bez większego trudu zbliżał się do celu. Za kotarą dymu, w bordowych okiennicach grała trupa karykatur. Powykrzywiane twarze tańczyły balet rozpaczy. Kurtyna, która kiedyś się podniesie, a za nią dantejskie przedstawienie. 

-Czy ktoś chce coś z tym zrobić? - zapytał pasażer zaciekawiony biernością wobec panującej sytuacji. 

-Hah, długoś Pan czekał z tym pytaniem. Wiedz Pan, że chcieć nie znaczy wiele na tym terytorium. Kiedyś nie było tu tak źle. Oczekujący nie byli natrętni, siedzieli na dupie i mamrotali do siebie teorie wszystkiego. Odkąd pojawiła się ta zmora, smog (tu splunął) pierdolony w sensie, człowiek dusi się w sobie i ciężko się rozmawia. I co mnie obchodzi, że to wszystko przez Przeszłość. Odeszła i nie zostawiła adresu. To powinno zakończyć tę patetyczną historię, pieprzoną histerię, zwał jak zwał... - kończąc zatrzymał konie. Zszedł z wozu, chwycił za rękę pasażera i zaprowadził go głównych drzwi.

- Kiedyś wejścia na ten dziedziniec strzegła brama. Dziś nikt tego pilnuje. To ten budynek. Wejdź śmiało, w środku dalej palą się pochodnie. Na szczęście przeciąg wydmuchuje dym więc da się oddychać. Powodzenia. - kończąc tym Edmund obrócił się na pięcie w stronę wozu, wsiadł i odjechał w swoją stronę. Momentalnie pożarła go mgła.

 Wewnętrzne ściany błyszczały żółcią. Mijał ciemne, ciasne korytarze i przechodził na kolejne kondygnacje. Mijał numery, których kolejność ustalał pijany dyskalkulik.  0411, drzwi wyglądały jakby nigdy nikogo nie był w środku. 1710 skrywały się za ciemnością, czuł tu jedynie dziwnie znany, słodki zapach. Coś tam było, ale dla tych oczu pozostawało skryte. Gdy był już blisko celu zemdliło go. Przełknął kwaśną ślinę i przez ułamek sekundy zastanowił się czy jednak nie zaniechać spotkania. Zebrał się w sobie i podszedł pod drzwi opiętnowane numerem 1604. 

 Strach to wirus, który zaraża zawziętość. Choroba skutecznie pustosząca marzenia. Jedna z gorszych i jednocześnie niesamowicie dziwna. Otóż lekarstwo na nią istnieje i ludzie z niego korzystają przy czym receptura pozostaje nieznana. Tak jakby samo cie znajdowało. Od czego zależy przydział? Gdzie można ustawić się w kolejce? Może trzeba zasłużyć? Jeśli tak to czyniąc dobro czy zło? Niebardzo podoba mi sie ten pomysł, niebardzo mam wyjście.

 Tynk na ścianach był zdrapany do cegły. Czerwień i żółć ubrane w czerń paradowały w pomieszczeniu. W rogu siedziała postać przykryta wytartym, szarym płaszczem, na którym widać było ślady krwi. Szybko odnalazł jej pochodzenie. Na czole lokatora widniały rany. Jedne były świeże, drugie już dawno się zagoiły, za to z większości wystawały drzazgi. Rozstrzęsione ręce pisały w kurzu piosnkę o zielonych szczytach. Opisując je tak dokładnie, jakby pokój znajdował się na jednym z nich. Ale to tylko złudzenie. 

 -Co? - zaatakował pierwszy wymierzając spojrzenie prosto w źrenice przybysza.

-Widziałeś się ostatnio w lustrze? Przecież to niewyobrażalne, że...

-Nie. - wystrzelone z popękanych warg zadało przedwczesną śmierć wypowiedzi gościa. 

-Jeśli uda mi się skończyć każde swoje zdanie zrobię co będziesz chciał. Nie zabiorę wiele czasu, napewno nie więcej niż zostało juz zabrane. - zapewnił z niewymuszonym uśmiechem i kontynuuował wiedząc, że może - Nie jesteś w nastroju do rozmowy mimo, że to ty mnie wezwałeś. Pozwól więc, że przejmę inicjatywę. Przybyłem tu najszybciej jak mogłem gdy tylko dotarł twój list. Nigdy nie zrozumiałem decyzji o zamieszkaniu w tym miejscu, ale jestem świadomy, że nie jest możliwe pojęcie wszystkiego. Czego jesteś idealnym przykładem. Jednak gdy patrzę na twoje truchło, czuję swąd spalenizny, otrzepuję buty z tego pierdolonego błota mam delikatne wrażenie, że coś tu poszło nie tak. 

-Mam prośbę, chcę żebyś dał komuś list. - krótko odpowiedział lokator.

-Eh... skoro nie chcesz rozmawiać to niech Ci będzie. Zrobię to, ale chociaż nakarm moją ciekawość i powiedz mi czemu stąd nie wyjdziesz i sam tego nie zrobisz. 

-Widzisz otóż zastrzeliłem się październikiem w łeb, a potem przyszedł Listopad. Co ja Ci mogę powiedzieć przyjacielu? -uśmiechnął się poczym spuścił głowę- Widzisz daaawno temu stała się zła rzecz. Spacerowałem wokół jeziora i chciałem odwiedzić swojego przyjaciela. Później wydarzyła się jeszcze gorsza rzecz. Spacerowałem wokół jeziora i chciałem odwiedzić swojego przyjaciela. Nie pamiętam zbyt wiele, wiem tylko, że strasznie się na sobie zawiodłem. Chciałeś kiedyś odrzucić samego siebie? Ciężko sobie poradzić z tym uczuciem. Nienaturalnym uczuciem. Język poplątał mi się od klątw, połykałem dym by zdławić ogień. I na sam koniec zadławiłem się dymem. Wiesz jak to jest odgryźć sobie skrzydła? To też nieprzyjemne uczucie. Musisz zapomnieć o dawnym widoku uwiązany do przyziemności. Nie daje rady już słuchać swoich słów. Nie przestaję mówić o niczym. Próbowałem stąd wyjść, ale za każdym razem gdy rozpędzam się pełny werwy by wywarzyć drzwi uderzam prosto w nie. Nie dam rady tego zrobić, zbyt silna magia stworzyła to miejsce i zbyt stare siły ustalają tu prawo. Przyszedłem tu na własne życzenie, aie nie mogę opuścić tego miejsca póki nie uwolnię się z więzi, która mnie tu trzyma. Urządźmy pogrzeb tajemnicy, która dawno umarła. Wrzuć to pod drzwi pokoju 1710 i spytaj się co było napisane na chusteczce. Miło byłoby to wiedzieć. - wydusił z siebie bez zbędnej pauzy i wsunął kopertę w szparę pod drewnianymi drzwiami celi. - Treść zawiera rozwiązanie zagadki. Gdy tylko to zrobisz wreszcie będę mógł  odejść stąd i wrócić do domu. Powodzenia na nowej starej drodze życia.

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika kisawe.