na każdą myśl o przyszłości mam łzy w oczach. płaczę jak dziecko. cholernie się boję. strasznie nie chcę, a zbliża się bardzo szybko. przeraża mnie perspektywa konieczności bycia w końcu w pełni "dorosłym". przeraża mnie to, że muszę wyjechać za granicę, żeby zarobić kasę na studia. przeraża mnie ten wyjazd. i nie żartuję, nie przesadzam ze słowem "przeraża". chociaż... może trochę. nie chcę się rozstawać, a później wracać. boję się, że nie będę miała GDZIE wrócić. boję się, że nie będę miała DO KOGO wrócić. właściwie chyba sama sobie taką przyszłość tworzę, pieprząc każdą przyjaźń po kolei. wcale się nie dziwię, że dziewczyny już ze mną nie gadają, bo ja też bym tak zrobiła. jestem na siebie wściekła, jeśli o to chodzi. i co z tego, że chcę to zmienić, jak nie umiem znaleźć motywacji, żeby to rzeczywiście zrobić. inna sprawa to pewna przyjaźń, która nieoficjalnie trwa niemalże od początku znajomości, a oficjalnie została potwierdzona całkiem niedawno. całkiem fajnie jest się zobaczyć, przytulić, pogadać z kimś, z kim ostatni raz kontakt fizyczny miało się na zakończeniu roku szkolnego. poza tym chyba nikt nie robi lepszej miny, widząc nasze ulubione gwiazdki milkyway'a :) słodko. jest jedna jedyna osoba, która za każdym razem mówi, że mam nie płakać, która uporczywie powtarza, że razem damy radę i wszystko będzie dobrze. i choć czasem przynosi to przeciwny skutek, bo ryczę jeszcze bardziej, to bardzo to doceniam, cieszę się, że jest ktoś, kto tak robi. ktoś, komu mogę położyć głowę na kolanach, obok kogo mogę usiąść, przytulić się i wprost powiedzieć o tym, czego się boję, czego nie chcę i dlaczego tak się dzieje. ktoś, kto mnie wysłucha. ktoś, kogo uwielbiam słuchać i czasem przy tym się wzruszam, ale o tym ciii. mam wielkie szczęście. a poza tym jestem psują. jak nie przyjaźń, to rower. w domu, obok domu oczywiście nic nie umiem i nic nie robię. nie chce mi się odnowić stronki, napisać tekstu z bardzo miłego spotkania. obawiam się wyników z matury. przytyłam i zaczynam wyglądać gorzej niż potwór. a na wieść o tym, że powoli zaczynam coś z tym robić słyszę tylko śmiech. życzę sobie powodzenia, bo nikt inny mi tego życzył nie będzie. mam rozwiązanie na wszystkie te problemy: może zamieszkam w lesie, co? znajdę jakąś polanę, rozbiję namiot, dzień po dniu będę kombinować jak by tu przetrwać. schudnę, nauczę się czegoś, nie będę nikogo obciążała, będę sobie po cichutku żyła. zapraszam w odwiedziny, pa.