Właściwie to taka piękna metafora naszych czasów. Uganiamy się za lepszą jakością, a i tak najbardziej doceniamy proste przyjemności. Kupujemy markowe ubrania, a najlepsze chwile przeżywamy bez nich. Szukamy możliwości jak się nie zmęczyć i nie napracować, a później i tak okazuje się, że mało co przebija satysfakcję z dobrze wykonanej, ciężkiej pracy. Nosimy ze sobą telefony, żeby zawsze mieć z kimś kontakt, a prawdziwą więź odczuwamy kiedy padnie nam bateria i nie mamy gdzie jej naładować. Nie zawsze, ale często jest tak, że pokonujemy jakąś drogę łatwiej, szybciej i wygodniej, ale jednocześnie pierzemy ją z przypadkowych znajomości, spontanicznych odchyleń od kursu, zapachów i widoków, które nadają jej charakter. Pamiętamy jak pachniało powietrze na podwórku u naszych dziadków, ale nie pamiętamy jak pachniało ono wczoraj. Jak konie z klapkami na oczach zaliczamy checkpointy i kolejne miejsca. Wiemy, że wczoraj byliśmy gdzieś indziej. Wiemy, że jutro będziemy jeszcze dalej, ale czy ma to znaczenie, jeśli nie zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby tylko patrzeć, oddychać i czuć?