ostatnio staram się patrzeć tylko na pozytywy.powtarzam sobie w kólko, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.chociaż prawdę mówiąc nie jestem w stanie opisać, tego co łączyło mnie z Nim.ale czy tam myślę naprawdę?nie oczekiwałam niczego wielkiego... tylko żeby poprostu był...czułam tylko, że straciłam kogoś naprawdę ważnego. kogoś kto miał być zawszę, bez względu na to czy padał deszcz czy świeciło słońce.. najlepszego przyjaciela i człowieka, którego naprawde pokochałam.nauczył mnie wielu rzeczy o których nawet mi się nie śniło.. tylko On uczył mnie pluć z mostku tak jak nie pezystało na dziewczynę...bo to z im paliłam mokre Malboro..tylko On śmiał się z mojego najacza..tylko On chciał mnie zgolić na łyso...bo to z nim spędziłam tylę cudownych chwil o jakich wcześniej mogłam tylko pomarzyć...bo On zmienił wszystko i jestem mu za to cholernie wdzięczna. spotkanie z Nim, a szczególnie pokochanie go było najlepszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić.zawsze pozostanie częścią mnie... On był lepszy niż cheetosy, pizza, piątki i wirowanie w fotelu...