A co mi tam, tutaj też się pochwalę tym, jak bardzo nudzę się w domu. Później się dziwię, że oceny nie sprawiają mi satysfakcji i odczuwam zbyt silną presję społeczną. Odnalazłam kilka narcystyczno-unikających rysów swojego wnętrza. Śniło mi się, że rozmawiałam ze złą częścią siebie, nie powiedziała mi nic szczególnego. Ciągle nie wiem, czy rzeczywiście odczuwam chęć zbliżenia się do mnie, czy to tylko popędowe wyobrażenia. Światła ulic mieszają się ze światłami dnia i ranią moje oczy. Salvador pozwala mi postrzegać inaczej niż dotychczas, mogę skupić się na szczegółach i doświadczać świata, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Nie potrafię jeszcze odpowiednio tego zwerbalizować, ale pracuję nad tym. Może będzie mi dane zakończyć udawanie. Żałuję, że wyczerpanie poznawcze przeszkadza mi w nawiązaniu sensownego kontaktu, spojrzenia już mi nie wystarczą, a ja marnuję każdą nadarzającą się okazję. Spontanicznością mogłabym uniknąć pojawienia się drżenia członków. Freud powiedziałby, że lubię ten stan i do niego dążę. Jak mawiał mój niegdysiejszy neurotyczny bóg: "bardziej kochasz samą siebie kochającą jego, niż jego kochasz". Istotnie, sztuka dla sztuki, the chase is better than the catch.