Ola śpi, leżę obok niej i naszło mnie jakoś, żeby coś tu napisać.
Pewnie wiele z was pamięta, że często wspominałam tu o kiepskich relacjach z teściową.. właściwie nigdy nie było żadnej relacji między nami. Od samego początku czułam się nieakceptowana, bo nie byłam 'stąd'. Przed ślubem spotykalysmy się na różnych rodzinnych imprezach, nie zamieniając ze sobą praktycznie ani słowa. Kiedy próbowałam zagadać, jej każdą odpowiedź brzmiała tak lub nie. Przestałam więc zabiegać o aprobatę. Zaakceptowałam fakt, że nie będzie między nami super kontaktu, tylko taka chłodna relacja. Ślub niewiele zmienił. Tesciowa nie chciała przyjechać, tłumaczyła się złym stanem zdrowia, odległością. Na szczęście ostatecznie była. Było to dla mnie naprawdę ważne.. niestety ślub nie poprawił naszej komunikacji. W dalszym ciągu był jakiś niewidzialny mur. Nadal spotykalysmy się tylko od święta.
A teraz Ona nie żyje, a ja czuję się z tym tak okropnie, że brakuje mi słów .
Jest mi przykro bo nie poznała Oli. Nie przyjechała na chrzciny, a my przerażeni pandemia, nie podróżowaliśmy z Ola w ubiegłym roku. Obiecałam teściowi, że latem przyjedziemy na dłużej. Nie zdążyliśmy.
Teraz, kiedy wiem jak wielkie problemy natury psychicznej miała matka mojego męża, jestem przybita jeszcze bardziej. Myślałam, że jej śmierć mnie nie poruszy, ale kiedy zobaczyłam twarz mojego męża, pochylającego się nad trumną matki, myślałam , że moje serce pęknie. Nie widziałam w nim 35letniego faceta, a 10letniego chłopca, któremu życie legło w gruzach.... Mój mąż nigdy nie był blisko z rodzicami, wychowywany był raczej twardą ręką, bez okazywania uczuć. Do teraz ciężko mu powiedzieć co leży mu na sercu. Zawsze powtarzał, że czuł się jako dziecko niechciany, niepotrzebny. A jednak gdzieś głęboko w sercu miał wciaz nadzieję, że kiedyś usiądą i porozmawiaja tak od serca , a nie tylko tak zdawkowo. Niestety, to już się nie stanie.
Ciężko mi z tym wszystkim...