na początku to ja bardzo potrzebuję podziękować M. bo to dzięki Tobie wszystko :)
potrzebowałam takiego całkowicie spontanicznego wyjazdu gdzieś daleko, żeby odpocząć psychicznie.
może brzmi to dziwnie, ale ja mając 21 lat, byłam u granic depresji.
praca po 16 godzin 6 dni w tygodniu, gdzie wszystko było na 10 minut temu, w biegu, stresie i otoczeniu marudzących emerytek 'bo ta szarlotka jest za gorąca' dała mi tak w dupę, że zatracały się we mnie wszystkie cechy człowieczeństwa.
byłam w stanie krzyczeć, gryźć, kopać, plakać i drapać każdego, kto nawet na chwile niewinnie zaczepił na mnie wzrok.
z kawiarni się zwolniłam, z jednej strony bardzo ubolewam, to było dla mnie trudne, lubilam tą pracę, mimo, że bywało czasem źle. z drugiej strony cieszę się, że odważyłam się na taki ruch.
czasem tak mam, że chcę uciekać przed siebie, odpocząć, nie przejomwać się niczym.
jeszcze pare dni temu byłam u skraju załamania i wtedy M. napisał 'żaaaaaaba jedziemy w bieszczady' :D
to była spontaniczna dezycja, z miejsca, nad niczym się nie zastanawiając nacisnęłam na klawiaturze TAK.
oczywiście po drodze było milion problemów, ale byłam w stanie poruszyć niebo i ziemię.
pociąg relacji Gliwice -Rzeszów Główny w nocy z wtorku na środę.
najgorsza podróż świata (jak mi się wtedy wydawało) wchodze do pociągu, pierwszy wagon, miejsce pod oknem, w środku emeryt z 4 oponami zimowymi, kobieta oatulona swoimi bagażami, jakby bała się, że ktoś jej je zabierze i dresik z muzyką w słuchawkach którą słyszeli zapewne ludzie na koncu wagonu. prawie 8 godzin tego horroru.
w rzeszowie odebrali mnie chłopaki :) i mimo, że nie spałam, martwiłam się, i byłam przerażona tą nową sytuacją, wiedziałam, że dalej będzie tylko lepiej. kochałam to uczucie.
co działo się przez ten tydzień szczegółowo opisywac nie będę, bo nie starczylo by mniejsca :)
ale te poranki, śniadanka do łóżka podane pod nos, chłopaki tak się mną opiekowali, że nawet kawy nie pozwolili mi sobie posłodzić.
czasem to aż źle się z tym czułam, że tak mnie rozpieszczają :P
a bieszczady same w sobie czad! świeże górskie powietrze, widoki zapierające dech w cyckach i trzech wariatów.
odpoczęłam, opaliłam się, a nawet spaliłam jak kawałek schabu na grillu, jestem szczęśliwa i pełna energii.
pływaliśmy łódką, chodziliśmy na spacery, mamy na koncie leżenie na ulicy w środku nocy, bieganie na boso przez połowę polanczyka, mega koncert i świetną zabawę z densami zycia, kąpiele w solinie, łapanie żab, bolące brzuchy od śmiechu, nawet siniaki na nogach są w tej sytuacji przyjemne :) prawie tysiąc zdjęć i miliony obrazów we wspomnieniach.
jakbym mogła to pewnie bym tam została, tam czas płynie inaczej, przez te pare dni nie było problemów, zmartwień, telefonów, że coś trzeba na już zrobić, gdzieś iść, coś załatwić. to było takie błogie, takie potrzebne, takie ważne.
dziękuję Ci M.bo to dzięki Tobie.
popo