Dzisiejsze pastwiskowe przyjemności :)
Przyznaje się - zgrzeszyłam. Pani wet kazała jedynie wylonżować Kali (która dostaje już szału od siedzenia w boksie) a ja pomyślałam: jak może biegać na lonżowniku, to na pastwisku też. I puściłam ją do koni. Ale dawała czadu !!! TAAAKIE DĘBY do samego nieba! I głową szarpała. Kopała wszystkie konie, cwałowała i zrywała zakręty... Tyyyle końskiej radości cieszyło dziś me oczy :)
W związku z moich małym grzechem, czekało mnie niełatwe zadanie. Upilnować, aby Kali się nie wytarzała, aby uniknąć zanieczyszczeń ... Co oznaczało bite 2,5 godziny na pastwisku.
Przetrwałam ogromną wichurę i ostrą ulewę. Na szczęście jest wiata koni, w której się schroniłam razem z klaczą Jutrzenką, która przez całą godzinę obwąchiwała mój foliowy płaszcz przeciwdeszczowy :D
Martwiłam się o nogę przy tych wigibasach, ale ranka pozostała zupełnie nienaruszona, gdy z bólem serca chowałam Kalunie w boksie. Na pocieszenie dostała wiadro pokrojonych marchewek.
Pani wet mówi, że ranka goi się bardzo ładnie, ale z pastwiskiem, niestety, trzeba będzie się wstrzymać przez kolejne dni ...
Udanego tygodnia :)
Anett