Nie wierzę w dobroczynną aktywność słońca. Promienne strzały przedarły się przez zmysłową błonę, zainicjowały w układzie krwionośnym by wreszcie dostać się do moich myśli. Prażąca febra rozpuściła wszystkie. Teraz pragnę tylko je uziemiać, utrzymywać przy sobie na wszelkie możliwe sposoby. Tracąc treść stałabym się zbyt infantylna, zbyt wiotka, gotowa ulecieć przy każdym tężniejszym podmuchu wiatru. Pozostaje mi ułożyć się i odbyć dozgonną kąpiel w wychłodzonej wodzie. Tak zapobiegnę wyparowaniu płynnych w swojej postaci, niemych szeptów z mojej głowy. Bez dostępu do światła, reszta pozostanie nienaruszona, skoncentrowana pod taflą zbiornika. Ale nie pozwolę żywiołowi wypłukać planowanych dialogów. Z dna, jak z odległej krainy, będę wyć, opowiadać i nadsłuchiwać echa. Nieomal daremne krzyki diametralnie przykłują uwagę rozpalając apetyty na bliższy kontakt, na zrozumienie, ratunek.
Zostawiam ludzi bez powodu. Dajcie mi zamarznąć. I tak nigdy nie pchniecie mnie do zobowiązań.
Jacaszek jest kozakiem, słuchałam Go całą noc. Proszę. Dziś planuję brzydzić się otoczeniem.