zdjęcie moje, nieaktualne (!),
nie mogłam tego ciągnąć, choćbym chciała, nie żyję dla siebie
Grałam dziś. Starannie każdy akord, każdy urywek melodii, z odpowiednią siłą, zdarzało się z uczuciem. Dorosłam do rżnięcia dla samej siebie. Czasem podnosiłam pupę z krzesła, kładłam głowę na ramie fortepianu, nieświadomie, a palce ciągle biegały po klawiszach. Nawet nie potrzebowałam odbiorcy, wręcz nie życzyłam go sobie. Uderzyłabym każdego próbującego podejść bliżej słuchacza. Ja sama nie chciałam być obok, weszłam w dźwięk. Gdybym kiedyś tak potrafiła.. To był pierwszy raz, z nadzieję, że nie jedyny. Zamiast kreować coś nowego, odgrywam standardy. Wykonuję II koncert fortepianowy Saint-Saensa, Nokturna op.40 Chopina, piękną Etiudę Areńskiego, i czuję się dobrze, pewnie. Nieraz wracają do mnie zalążki flashbacków, halucynacje. Sparaliżowana najadam się strachem z powietrza, przerywam. Po chwili brzmienie trzepotu skrzydeł, wirującej wkoło jak naćpana, końskiej muchy zaczyna tworzyć dziwną, jedyną w swoim rodzaju fonię. Dobra elektroniczna nuta. Przypominam sobie, po co tu siedzę, z powrotem dostrzegam przed oczami klawiaturę i dłonie, jakby nie moje. Jest cicho, osobliwie. Ponownie przebieram palcami, z większą sprawnością i wyrazem. I czuję się bezpiecznie, najbezpieczniej, tylko tutaj - właśnie to odkryłam. Jak w innym świecie, tym intymnym, obfitym pomimo swych ograniczeń. Naturalnie, bo to należący do mnie świat.
Wpuścić kogoś? Wyszłam bez uszczerbku
Tymczasem geniusz innego rodzaju Amon Tobin