Wtedy właśnie dopadł ją smutek. Był gęsty i mokry, jak burzowa chmura. Zatapiał wszystko, wszystko przenikał, nawet bezużyteczność, którą czynił bardziej bezużyteczną. Niweczył znaczenie rozwichrzonych włosów, gonitwy po ulicy. Pożerał wszystko od zewnątrz.
To nie tak miało być, to wszystko nie tak. Nie miałam budzić się z przerażeniem, że wciąż znajduję się w tym pieprzonym koszmarze, który niestety okazuje się rzeczywistością. Nie miałam wylewać litrów łez tylko dlatego, że w koło nie ma nikogo, do kogo mogłabym się po prostu przytulić. Przecież to był tak błahy powód... Każde moje marzenie, pragnienie było przecież tak banalne i nic nie znaczące. Tkwiłam więc w swoim koszmarze z nikłą nadzieją gdzieś głęboko, że może jednak się kiedyś obudzę... Tam wyżej. W lepszym świecie. Wszystko się pierdoli. Już nie potrafię stwierdzić co jest dla mnie dobre, a co złe. Podejmowanie decyzji przychodzi mi z ogromną trudnością. Człowiek, którego kocham wymyka mi się, chyba puszcza moją dłoń i chyba nic nie mogę z tym zrobić. Po moich policzkach spływają łzy, które pomimo tego, że ogrzewają moje policzki, sprawiają, że dygocze z zimna. Nie potrafię powiedzieć co jest czarne, a co białe, wszystko zlewa mi się w jedną całość i jedyne czego chcę tej nocy to zamknąć oczy i umrzeć.