jest 10:39 rano w sobotę... 26 września roku 2009..
i co?
i obudziłam się jakiś czas temu...
na 9 nastawiłam budzik. otworzyłam oczy, spojrzałam na telefon.. no tak. 9. i nic. nadal nic.
10 z kawałkiem...budzą mnie krzyki. i co? tak. znów nic.
zastanawiam się dlaczego... czy gdyby nie był tam to byłoby inaczej. co myśli? czemu nie widzi i czuje tego co powinien widzieć i czuć?
czemu ja czuje to...? to zjebane uczucie, że coś jest kurwa nie tak. bardzo nie tak.
nie tak jak planowałam, nie tak jak chce... nie tak jak potrzebuje w tej chwili żeby było....
przebudzam się znowu... prawie 10:40... puszczam mu strzałkę.
nie ma sensu marnować kolejnego dnia... zmarnowałam 3 nie robiąc nic.
3? co to są 3 dni? od środy minęły dopiero 3 nędzne dni. a musi minąć kurwa jeszcze jakieś 14.
jest 10:46. nadal nic.
w sumie... co z tego że minie 14 dni? gówno. totalnie nic z tego. później przyjdzie kolejne jebane 7 dni, 14 czy 21.
tak, wiem. w pewnym momencie tych dni zrobi się nieskończoność.... nie będzie co odliczać, na co czekać...
będzie można liczyć co najwyżej ile minęło od ostatniego razu albo który miesiąc mijałby tego 7go czy 20go... ale teraz jest. i chce żeby było jak najdłużej. wierzę, że damy rade.
boli. cholera...naprawdę boli. już nie ważne co się działo w nocy. nie ważne co przeżywam. ale nie ma go... nie mogę nawet uśmiechnąć się do tej pieprzonej komórki jak puści mi strzałkę albo napisze jakąś głupotę od której od razu zrobi się lepiej...
jest 10:51. nic.
śpi? o 24:25 "dopiero wrócił ze szkoły"... pierwszy i ostatni sms w ciągu ostatnich 2 dni.
nie... nie można spać o 11. chociaż...on może. do 13 zdarzało mu się spać...
ale teraz nie powinien. przecież wie, że coś jest nie tak. zna mnie... tak dobrze mnie zna. wie że jestem wkurzona.
nie o to, że zostawił u koleżanki telefon... ani o to że nie dzwoni i nie pisze... w sumie nie wiem czemu jestem zła i wkurwiona.
ale jestem... nie mogę spokojnie leżeć. oczy przewracają mi się pod zamkniętymi powiekami tak, że mam wrażenie, że zaraz eksplodują... przez myśli przewijają mi się setki...miliardy jakiś głupot. jakiś pieprzonych zdarzeń i zdań które nic kurwa nie znaczą.
musze siedzieć albo stać...musze się obudzić i coś ze sobą zrobić. tylko jak?
nie ma siły na nic. oczy mam podkrążone jakbym w marcu miała kończyć 80 a nie 18 lat. jestem wykończona w taki dziwny... tak totalnie zjebany sposób. od środka jakoś tak... tak beznadziejnie.
jest 10:59. sprawdzam telefon...tam 11.00. i nic.
co chwile zawieszam się. patrzę bez żadnego powodu w jeden nieznany nawet mi punkt. i po prostu się patrzę. nic do mnie nie dociera...nic nie robię...oddycham. O jak dobrze, że oddychanie nie zależy od naszej woli i nie musimy pilnować naszego ciała żeby oddychało... że nie możemy tak po prostu przy byle kaprysie przestać oddychać...bo tak. chyba już bym nie żyła.
i znowu. znowu siedziałam i nawet nie wiem co myślałam...
11:05. chyba pora coś zjeść. może pójdę i naleję sobie pełną wannę wody... może pomoże.
najpierw wezmę leki. tak. musze wziąć leki bo w poniedziałek wycieczka...muszę być zdrowa. muszę.
mam dość.
11:55- telefon. zadzwonił. żeby powiedzieć, że mają zapierdol i zapytać co u mnie i czy jestem zdrowa i czy jadę na wycieczkę... i żeby delikatnie ominąć moją odpowiedź "źle...źle jest."
a najgorsze jest to, że sama się oszukuję... to nie tak, że najważniejsze jest to, że sie nie odzywał... tylko to co sie dzieje. to że nie mogę spać, że nie lubię być we własnym domu...
dom...każdemu dziecku kojarzy się z ciepłem, miłością schronieniem...nie jestem może juz dzieckiem...przynajmniej nie takim małym...ale też powinien mi się tak kojarzyć. nie powinno być tak jak jest... i to mi sie nie śni cholera...to nie jest jakiś jebany horror w telewizji tylko jebana rzeczywistość która mnie otacza. moje życie.
i nikt. NIKT. nie bedzie mówił że ktoś mnie r****. nawet jakby była to prawda...
a nie jest na szczęśćie.
nawet gdyby była...
nie będzie tak mówił.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Ja :) pati991... maxima24,,, maxima24:) dorcia2700... maxima24