Czy duma jest mierzalna? Czy jest osiągalna?
Jeśli tak, to dlaczego zmierzyć jej nie mogę? Ba, nawet poczuć nie jest mi danym.
Jeśli tak, to co trzeba zrobić, żeby ją osiągnąć? Ile trzeba zrobić? Ile wydrzeć sobie z siebie? I kosztem kogo? Co jest celem? Co powinno nim być?
Jeśli tak, to dlaczego smakuje jak rozcieńczony wodą sok? Gdzie jest jej esencja i jak smakuje?
Jeśli tak, to kogo o to pytać? Czy w ogóle kogoś?
Ostatnio czuję emocjonalny głód. Pragnienie popadnięcia w cokolwiek, czemu oddałabym wszystko, całą krew z żył i każdy witalny sok. I nie mam na myśli oddziału transplantologii. Choć tam pewnie by mnie chcieli. Tylko tam.
Niematerialny twór stworzę, któremu oddam nadmiar mnie. I będzie go trzymał w sobie, żebym ja nie musiała, bo ze mnie wylewa się już wszelkimi krawędziami. Nie mogę ciągle dobudowywać wyższych brzegów, nie chcę być bunkrem. Nie chcę stać się obronnym murem. Przecież ja nikogo nie obronię, nawet siebie, kto by chciał taki mur? Mur z zapałek.
Myśl o niematerialnym tworze przywołuje u mnie mentalny obraz wazy. Waza jest bardzo materialna.
Czy chcę wsadzać siebie do niematerialnej wazy?
Hope! Nadzieja, wywalona w kosmos z pragnieniem lepszego jutra. Wyślę moją wazę, kiedy ją napełnię. Wywalę w kosmos z nadzieją lepszego jutra. Z nadzieją, że wróci, kiedy będę jej potrzebować.
Wiesz, dla mnie nadzieja nie jest matką głupich. Dla mnie jest siostrą siły.
Kayooko