"Umrzemy, i to czyni z nas szczęściarzy. Większość ludzi nigdy nie umrze, ponieważ nigdy się nie narodzi. Ludzi, którzy potencjalnie mogliby teraz być na moim miejscu, ale w rzeczywistości nigdy nie przyjdą na ten świat, jest zapewne więcej niż ziaren piasku na arabskiej pustyni. Wśród owych nienarodzonych duchów są z pewnością poeci więksi od Keatsa i uczeni więksi od Newtona. Wiemy to, ponieważ liczba możliwych sekwencji ludzkiego DNA znacznie przewyższa liczbę ludzi rzeczywiście żyjących. Świat jest niesprawiedliwy, ale cóż, to właśnie myśmy się na nim znaleźli, ty i ja, całkiem zwyczajnie."
Jak to się stało, że jestem tu ja? Ewolucyjna pomyłka skazana na porażkę, unicestwienie, zatarcie się moich genów, by natura nigdy nie popełniła podobnego błędu. Uśmiecham się do lustra tak, jakbym nie widział siebie, a boski żart, okrutny, acz zabawny.
Skrzywiony przez świat zdążyłem zapomnieć co znaczy beztroska, żal mi siebie, żal, bo widzę jak niepotrzebym zestawem cech jestem. To staczam się po równi pochyłej, to pnę się w górę, chociaż wiem, że dążę do nikąd. Codziennie uczę ludzi jak żyć, jak czerpać szczeście, bo biedacy nie wiedzą, że to jedyne logiczne działanie w tej sytuacji.
Uśmiecham się. Dni słoneczne, choć wiecznie przesłonięte cieniem niebytu, dodają mi sił, by trwać w tym bezsensie jak najdłużej. Jestem tym najpogodniejszym z pogodnych, pogodzonym z losem kotem Kataszy, brzydszym od niej samej. Czerpię szczęście z cierpienia. Moja romantyczna dusza jest skazana na wieczne potępienie, ale nie to jest teraz ważne...