Budapeszt. Już sprzed roku. Szybko zleciało.
Usunęłam jednak występujący tu wcześniej akapit o Ogrodzie. Może kiedyś go jeszcze rozwinę.
Prowadzenie żywotu bezpańskiego kota na wiecznej pielgrzymce do miejsca bliżej nieokreślonego okazuje się nie prosperować zbyt dobrze na przyszłość. Przed czym tak ciągle uciekam? Czasem może wydawać się, że zbliżam się do ziemi obiecanej, a okaże się to i tak podróżą od śmietnika do śmietnika. Zdaje się, że kiedyś miałam dom, ale było to już tyle lat temu, że dzisiaj wydaje się jedynie odległym, utopijnym snem. A jednak ciągle coś pcha mnie naprzód. Instynkt zawsze karze biec, nawet na oślep, nie pozwala zaszyć się w piwnicznym kącie na zbyt długo. Zdarza się, że ktoś wystawi miskę z jedzeniem, ale ile można być zdanym na czyjąś łaskę? Większość i tak widzi tu tylko dziwaczne, dzike stworzenie, które jeży się, jeśli próbuje się podejść za blisko. Coś w środku wywołuje przemożne przeświadczenie, że istotom mojego pokroju zapisane jest liczenie tylko na siebie. Jakaś wewnętrzna natura cały czas podpowiada, że jeśli nie poradzą sobie same, to skazane są porażkę. Zginą, jeśli nie będą samodzielne, elastyczne, jeśli nie wyciągną z niczego wniosków.
Będę toczyć sama ten cholerny głaz, a jeśli nie dam rady, to niech mnie przygniecie, jeśli tak jest mi pisane. Nie chcę narażać nikogo innego na podzielenie mojego losu, zostawcie mnie w spokoju.
`cause you're not big in my life
and i'm not big in your life all