Moje ulubione, by Pau.
Przez ostatnie dwa lata praktycznie nie siedziałam na koniu. Było kilka pojedynczych jazd, ale miały raczej charakter testu. Co się od tego czasu zmieniło? Na pewno moje nastawienie. Może musiałam do tego dojrzeć, by podchodzić do jazdy w sposób bardziej luźny, pozwolić sobie na improwizację, podzielić czas jazdy na to, czego ja oczekiwałam i tego, co chciała E. W gruncie rzeczy, choć wydaje się do nie do pomyślenia, dzięki takiemu podziałowi E. stała się bardziej posłuszna i chętniejsza do pracy. Poza tym, kiedy przyjeżdżam muszę coś z nią zrobić. Nauczona przykrym doświadczeniem sprzed 2 lat, za każdym razem mówię sobie: jak nie dziś, to kiedy? Znowu za x czasu? Dopiero teraz, po 6 latach posiadania jej, zaczynam czuć, że zaczyna coś wychodzić. Jasne, że nie ma już szans na jakąkolwiek ambitniejszą jazdę, ale teraz, każda chwila spędzona na końskim grzbiecie przynosi mi o wiele więcej radości i uśmiechu. Pozwalamy sobie na błędy, bo przecież nie jesteśmy idealne. W końcu dwa lata temu usłyszałam, że byłby to duży cud, gdybym mogła jeszcze na niej normalnie jeździć bez uszczerbku na kolanie.
Et voila! Cud trwa :)