Powrotów z Krakowa nigdy nie wspominałam mile. Odkąd pamiętam zgrywałam twardziela przed samą sobą, jak i przed obcymi ludzmi, siedzącymi na krzesłach obok. A może nie jesteśmy sobie aż tak odlegli? W końcu łączy nas miejsce, które opuszczamy oraz autokar odjeżdżający o 18:30. Lecz mimo tych niezliczonych pożegrań z tym miastem i bliską mi osobą, nadal nie potrafię podczas jazdy ściągnąć okularów słonecznych. Najzwyczajniej w ściecie wolę żegnać uciekające za okrem krakowskie ulice przez zaszkolno-przyciemniane szybki. Sama siebie nie rozumiem! Wiem, że mogę wrócić tam w każdej chwili bo drzwi na Monte Cassino są zawsze dla mnie otwarte lecz mimo wszystko sam fakt powrotu na śląsk mnie przygnąbia...Pierwsza myśl po wyjściu z autokaru (może druga, na początku martwię się o swoją torbę tkwiącą w tym nieszczęsnym schowku): "Jak tu cicho i ponuro!" Po całym tygodniu przedzierania się przez grupki turystów z kolorowymi szaliczkami mam prawo tak powiedzieć.
Muszę przyznać jedno: wielu z was szczyci się niezliczonymi wyjazdami za granicę do rodziny w Angli, na obozy, czy też do ciepłych krajów a ja to wszytsko mam tam! Nie jestem co prawda przyzwyczajona do drogich wakacji na wyspach ale na prawdę nie mogę sobie wyobrazić większego szczęścia niż te, które mi towarzyszy w Krakowie. A taka radość w zupełności mnie satysfakcjonuje :)