Oto ja, gdzieś w połowie malowniczego września. To ja, na krańcu świata. Teraz też czuję się podobnie, tylko uśmiech mimo wszystko, dużo ciężej przychodzi. Tam było ciągle pod górę, tak jak tu. Różnica jednak jest diametralna. Tam ciągnął mnie ON, nie pozwalał dźwigać żadnego ciężaru. Tu? Jestem sama. Zdana na siebie. W zasadzie ta podróż w górę nie jest tak ciężka, ale mocno odczuwam brak kontaktu z NIM. On (kontakt) jest... Taki jak na możliwości 21 wieku przystało, jednak po 1,5 roku przyzwyczajenia do ciepła, jest mi go brak. Tak.. ,,The winter is coming''. Ale cóż, mogę tak pisać w nieskończoność, ale czy to coś zmieni? Jedyne, co mogę zrobić to brnąć do przodu z wiarą w kieszeni, nie oglądając się wstecz. Staram się.
Niepokonany mistrz gotowania,
władca noży i widelców,
czyli po prostu - ja
PS. Kocham TBG.