Czyżby głód nadziei był tak wielki, że zadowalam się każdym byle symptomem nadchodzącego sukcesu? Nikt nie musi mnie w tym zapewniać, sama sobie wszystko dopowiem. I zapewne niedługo znów zacznę zrzędzić "O jaka ty głupia Płaszczu jesteś...". Mało mi twardych lądowań. Niczym Kojot Wiluś gonię za swoim utopijnym celem, który wyślizguje mi się bez przerwy, i możliwe iż właśnie dlatego tak mocno zmusza do tej pogonii. Na przekór. Odwrotnie. Czysty masochizm.
Obecnie pragnę tylko jednej rzeczy. Albo drugiej.
Pierwsza z nich to absolut.
A druga jest nierealna.
...?
Jeszcze za mało?