Przypadkowo przejazdem.
Ogólnie rzecz ujmując można by rzec: do kitu...
Od miesiąca męczy mnie kaszel. Na początku poszłam do lekarza, do którego nie powinnam iść, bo on nadaje się tylko do przepisywania recept, ale nie chciało mi się jechać 10 km dalej i tarmosić z dzieciakami. Stwierdził, że są jakieś zmiany w płucach, jakie nie wie nikt i się nie dowie. Dał mi antybiotyk... tzn. trzy tabletki, po których było jeszcze gorzej.
Potem pojechałam do mojego ulubionego lekarza. Zbadał mnie, powiedział: nie jest źle... (ale czy dobrze to już nie określił). Dał mi kolejny antybiotyk (sprawdzony) i rzeczywiście trochę mi pomógł, ale jeszcze trochę kaszlę.
Zjadłam go całego (ten antybiotyk znaczy się) i pojechałam na kntrol. Dał mi następny antybiotyk. Biorę trzeci dzień i dzisiaj zaczęły mnie boleć płuca. I co wy na to?
Moje smopoczucie oceniam na 2 w skali od 1 -10. Bolą mnie płuca, plecy i głowa.
No ale dosyć tego narzekania. Poza tym że przytyłam w tym miesiącu i ogólnie ciągle jestem głodna. Zazwyczaj jak ktoś jest chory to ma brak apetytu, a jak zwykle jakiś odwrotowiec.
I tęsknie za sopkojnym, samotnym spacerem na świerzym powietrzu.
Pocieszam się tym, że dzisiaj wracam z pracy piechotą. O ile jeszcze będę miała na to siłę.
Pzdrawiam wszytkich i życzę miłego weekendunia, bo jutro mam wolne (taki mam plan).
I pozdrawiam wszystkich z PK juuutro rozpoczęcieeee.