Wiosna wybuchła, wdarła się w nasze trzewia i końcówki palców. Wiosna pobudziła nasze końcówki nerwów, nasze palce, stopy, usta. Wprawiła nas w ekstazę, w orgazmiczne krzyki. A u mnie mniej wiosennie, raczej brak krzyków ekscytacji. Wróciłam do domu, lublin całkiem przyjemnie się sprawił, bardziej niż mniej alko-holowo. Spór realizm-idealizm zakręcił w głowach. (nigdy, nigdy nie będę pić śliwowicy o 9 rano, nigdy, nigdy!). Zdjęcie nie, nie Lublińskie, a piątkowe. Jestem bardziej kobietą, tą z długimi włosami i niewyparzonym językiem.
W tamtym roku wiosna płakała deszczem. W tym roku zakręci nam w głowach. I brak happy endów, nie nadaję się na szczesliwe zakończenia i bajki o księciach i księżniczkach.
a ja unikam psycho-logów i innych uzdrowicieli duszy. I unikam Panów od trzymania się za ręcę. Zwariuję od tej miłości wymierzonej we mnie, wystrzelonej. przeżytej, nie tej co miałaby być. Nie będę czytać wierszy Baudelaira, to nie ten etap. Jestem swoim Panem, kierownikiem, sterem. A tam wysoko czuwa nade mną Bóg.