Chciałam być zła, a chyba odetchnęłam z ulgą. Chciałam mieć to z głowy, nadal chce, a cieszę sie z odkładania tego na później. Logicznie Ola, serio. Gdy wydaje się, że choć jedna sprawa zaczyna się układać, nagle inna sypie się jeszcze bardziej niż wcześniej, a za nią kolejna i następne. Za bardzo wszystko biore do siebie i wszystko tak strasznie we mnie uderza. Co noc zasypiam ze łzami w oczach prosząc by to wszystko się ulożyło. Nie musi być idealnie, byle tylko było okay. Nie raz myślałam, że to już koniec, że więcej nie zniose i za każdym razem to więcej, to wcale nie było tak dużo, to nie była ostateczność. Ale w tej chwili... nie chce mówić, że chociaz w naszym związku jest dobrze, bo pewnie zaraz i tu cos się spieprzy. Nie moge odhaczyć żadnej rzeczy, z ulgą oddychając, że to za mną. Wszystko rozgrzebane jest w połowie, nie widać ani końca, ani początku. Jeszcze bardziej niż zwykle czekam na niedziele, by móc po prostu się do Niego przytulić i udawać, że wszystko jest w porządku, że wcale nic sie nie psuje, nie rozpada. A dni jak na złość ciągną się jeszcze mocniej. Mam tak namieszane w głowie, że boję się tego momentu przed zaśnięciem, gdy myśli uwalniają się ze smyczy i atakuje nas wszystko, co w ciagu dnia tak skrzętnie utykalismy głęboko w zakamarach umysłu. Pije kawe kubek po kubku i energetyki puszka po puszce, bo noce sa krótsze niż zawsze. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przespałam bez choć jednej pobudki całą noc. Tęsknie za tym. Boje się prosić o cokolwiek, bo i tak nic z tego nie wynika. Niech tylko ta noc będzie spokojna.
"A gdyby tak pojutrze być daleko stąd, przeoczyć znak, co wciąż ostrzega, że to błąd."
Niech wszystko będzie okay.