To dziwne. Czuję się wyzuta z uczuć, emocji, reakcji. Powinnam się cieszyć. Mam przyjaciół, w miarę normalną rodzinę, nie brakuje mi niczego. Ale równie niczego nie czuje. Taka pustka. Może aż nadto smutku. Nie wiem jak to określić. Mam nawet pustkę w głowie. Tak jakby wszystko się ze mnie ulotniło. Tak jakbym już zasnęła. Ale doskonale wiem, że nie śpię. Słucham muzyki, rozmawiam. Powinnam się śmiać, albo chociaż uśmiechać. Ale tak naprawdę tego nie ma. Tak jakby nigdy nie było. Nagle nie rozumiem niczego. Przyjaźni. Rodziny. Siebie samej. Tak jakby wyrwano coś ze mnie i zniszczono. A ja nie czuje nawet bólu. Jakby nie zależało mi na tym, a właściwie bez tego było jeszcze lepiej. Nie czuje żebym mogła się uśmiechnąć. To będzie wymuszone. To tak jakbym umarła ale wciąż żyję i się poruszam. Pusta. Chciałabym... Odejść. Zniknąć. Popatrzeć czy ktoś będzie pamiętam. Czy będzie tęsknić. A jeśli nie? To umrę . Tak o po prostu. Po co żyć wiedząc, że i tak nikt nie zatęskni? Czemu mam być pewna, że tak jest? Ciągle czuje, że jestem tylko na chwilę dla każdego. Przyjdę pomogę wesprę i odejdę znów w zapomnienie.