Hej, hej... Wracam po baaardzo dlugiej przerwie, kilkuletniej. Zmienilo sie duzo, rowniez w kwestii wagi. Mieszkam obecnie w Kanadzie, zdecydowalismy sie na wyjazd na rok zeby zarobic jakies pieniazki, zaczac wlasne, nowe zycie. Przerwane studia-dziekanka-jednak mimo wszystko nie widze jakichs superperspektyw po ukonczeniu zarzadzania administracja ale po powrocie we wrzesniu skoncze to co zaczelam, chocby dla papierka. Wracajac do wagi...tragedia. Jedna wielka tragedia. Chociaz nie ufam tym kanadyjskim wagom bo nie czuje sie na tyle kilogramow ile wyswietla monitorek. A wiec...63 kg... Nadal mam obsesje na punkcie jedzenia/niejedzenia, diet itd. Moge nawet stwierdzic ze patrzac w lustro nie widze tych 63 kg. Mam za soba tyddzien diety kapuscianej. Nie spadlo wiele-3 kg. Sama woda, wiem. Jednak zmienilam w ciagu tego tygodnia nawyki, oczywiscie zupka, duuuuuuzo warzyw i owocow, suszonych owocow ale tez maslo orzechowe od ktorego jestem uzalezniona. Dlatego tez juz nie mam zamiaru go kupowac zeby nie kusic losu. Mam wrazenie ze jedzenie tutaj jest strasznie modyfikowane, ulepszane....Miesa nawet nie tykam zreszta nawet nie lubie. Postanowilam sobie ze od dzis wezme sie za ana boot camp. Chyba tylko dlatego zeby miec znow kontrole, to ograniczenie w postaci liczby kalorii. Kiedys udalo mi sie w to wciagnac, raz. Najnizsza waga 48kg, stad moj nick. Moje ciagle marzenie. Jednak taka waga wymaga mega wielu poswiecen. Herbata rano herbata wieczorem jedenn posilek w postaci kaszki nestle. Tyle. Jak najmniej wody. Wiec udalo sie zejsc do 48 kg. A potem nagly powrot. I teraz 63kg-najwyzsza waga w mojej ,,karierze" odchudzania. Ciagle diety, herbatki przeczyszczajace stosowane od ponad trzech lat. Niszczenie sobie zdrowia. Rujnowanie. Wydawaloby sie ze tutaj, majac mozliwosc zakupienia sobie kazdych produktow potrzebnych w diecie bede wkoncu wolna, bede jesc co chce lub nie jesc wcale. Zludne wrazenie...zbyt wiele pokus. Dlatego musze po raz kolejny sprobowac ten ostatni raz i widze swiatelko w tunelu majac za soba kapuscianke, jestem przyzwyczajona do ograniczenia czegos. Czytajac to pewnie myslisz sobie: ,,Boze....z 48kg do 63 ? Musi strasznie wygladac..." . A wlasnie ja nie czuje sie strasznie patrzac na siebie. Nie wygladam grubo, tak sadze...jednak w glowie mam to moje male marzenie..moze nie znow 48kg, ale chociaz 53...wizualnie byloby to to samo przy spozywaniu wiekszej ilosci plynow wiadomo. No coz, moze wieczorem razem z bilansem podrzuce Wam moje zdjecie... moze pomozecie mi otworzyc oczy ze jednak jest zle, ze trzeba brac sie za siebie niezwlocznie...a moze odwrotnie.. moze nie jest az tak, az tak zle. Tak czy inaczej...skinny pink diet.