Lubię tą swoją podróż. Bywała dość trudna, ale dzięki temu wszystko jest po mojemu Jestem dumna z tego dokąd doszłam, co osiągnęłam. Patrzę w przeszłość i jeszcze czasami cierpię, ale dzięki temu widzę swoje postępy. Cała ta droga nie jest powodem do wstydu, choć kiedyś wstyd towarzyszył mi każdego dnia. Dziś wiem, że to powód do dumy. Kiedy zaczynam czytać pamiętnik albo chociażby stare wpisy na tej stronie, to widzę ogromnie długą, i kręta drogę pod wiatr. Bywały łatwiejsze odcinki, pełne radości, ale to tylko odcinki. Właściwie krótkie odcinki. To jak droga górska - raz w górę, raz w dół. Długa sinusoida. A przecież marzeniem jest constans. I w tym roku to poczułam. Tak prawdziwie poczułam, że tego właśnie pragne. Nie przez strach, przez ucieczkę, jak dotąd bywało. Tylko przez poczucie spokoju. Jestem spokojna i nie chce niczego w pośpiechu. Chce poczucia bezpieczeństwa i spokojnej budowy przyszłości. Dojrzałam i poznałam człowieka, który tego spokoju dostarczał mi aż nadto. Wyciszyłam się dzięki Niemu. Zaufałam i uwierzyłam w szczęśliwe zakończenia. Pokonałam wiele swoich demonów przez spokój. Nie mam ochoty już panicznie wrzeszczeć tylko usiąść z kubkiem kawy nad wodą. Wyciszać się, Chce się cieszyć tym co mam, a nie doszukiwać się tego czego nie mam. Zauważam to co było we mnie dobre i gdzieś to zatraciłam. Zauważam, że jestem silna i marzenia, które kiedyś miałam są do spełnienia. Marzyłam by być nauczycielem (to było marzenie, które siedziało tak głęboko, że nawet nie przyznawałam się do niego przez samą sobą. Gdzie.. ja? hahaha, zabawne - takie myśli mi towarzyszyły). Chwyciłam byka za rogi, zaryzykowałam choć nikt we mnie nie wierzył i udało się. Mam tytuł licencjata i walczę o magistra. W dodatku na ostatnim roku postanowiłam podjąć się drugiego kierunku. Marzyłam by trenować całe życie - nie jest to trenowanie zawodowe, ale sport ciągle jest ze mną. Choć nie jestem pod tym względem tak zdeterminowana jak z rozwojem wykonywanego zawodu, ale mimo tego pokazuję sobie, że mogę. Nawet, gdy wiele rzeczy przytłacza, umiem znaleźć czas i motywację. Przecież przebiegłam półmaraton, który był kiedyś czymś niemożliwym. W dodatku przede mną mini triathlon i to zimowy! Może uda się zwiększać dystanse i spełnię kolejne nieosiągalne dla mojego mózgu marzenie. Pod kątem sportowym uwierzyłam w siebie dzięki Niemu. Mimo iż wiele lat trenowałam pod pręgierzem trenera, mam to niby w kościach. To tak naprawdę nigdy nie miałam mentora. Kogoś z kogo byłabym dumna, bo dzięki upartości i odwadze robi rzeczy, który dla zwykłych ludzi są jakimś szaleństwem. Zawsze chciałam wychodzić poza schematy. Niby odważna, ale gdzieś brakowało mi pewności siebie. Albo.. blokowałam się, bo zawsze pragnęłam chociaż pod względem sportowym mieć wsparcie. Chociaż w tej dziedzinie. Przez kilka lat po porażce z piłką ręczną odpuściłam. Trenowałam, ale tylko czasami, na poprawę humoru. Bez większych ambicji i zawzięcia. Krótkotrwałe epizody. Dlaczego? Skoro charakter sportowca potrzebował adrenaliny i potreningowych endorfin. Uciekłam od tego co było dla mnie nejlepsze. Powoli to odzyskuję. Nie jest to jeszcze takie jakbym chciała. Nie jest to stabilne i jednostajne. Ale wiem, że nadejdzie ten czas, że znów z tego będę dumna. Dzięki wsparciu i wiary we mnie większej niż ja sama mam. Kolejnym marzeniem był stabilny związek, ale inny niż te wszystkie w tych czasach. Wszyscy są super szczęśliwi, zakładają rodziny. Ale to krótki epizod, bez wartości, który łatwo przyszedł. Nie jest trudno to zauważyć. Tak bardzo widać to pracując w przedszkolu. Nieszczęśliwe małżeństwa, nieszczęśliwe dzieci. A na koniec rozwody, by znów poczuć te chwilowe szczęście. Ludzie potrzebują mocniejszych wrażeń, bo świat udaje. Wszędzie się zazdrości, bo inni mają lepiej. Bo zdęcia i relacje na to wskazują. Wszędzie ten wyścig na pokaz. Mnie to niepotrzebne. Nie tym razem. Teraz pragę spokoju. Nigdy nie sądziłam, że dojdę do takiego etapu w życiu, bo sama uwielbiałam te wspaniałe chwile, pełne wrażeń i emocji. Te piękne wspomnienia. Osiągałam je, zdjęcia są cudowne, ale cąła otoczka wokół już nie. Wolę by nadszedł constans. Jednostajne poczucie bezpieczeństwa, miłości i radości. Życie wartościowe z człowiekiem, który nawet jeśli byłby wiele kilometrów ode mnie, to będę miała poczucie, że jest obok. Chcę tego człowieka którego mam. Mimo iż różnice między nami są ogromne, to ja chcę nad tym pracować To jest największa wartość. Wspólna praca i osiąganie małych sukcesów. Patrzenie w przyszłość razem, mimo barier i niedogodności. Chcę kochać i być kochana, wspierać i być wspierana. Niby banał, ale jak ważny banał. Nie chce zajmować głowy małymi problemami, jakimiś kłodami które spadają. Jesteśmy na tyle silni, że damy radę je przekroczyć, a nawet przeskoczyć. Chce skupić się na efekcie, na tym co jest cudowne. To znów jak górkska droga - choć trasa jest trudna, chce się poddać, jest wiele przeszkód, to ja i tak idę, bo szczyt jest tego warty. Wierzę w to.