Pewnie niektórzy z Was lub Wasi znajomi rozpatrywali kiedyś możliwość popełnienia samobójstwa. Często myślę na ten temat. Nie, żebym szykowała się na tamten świat, to tylko w celach czysto psychologicznych. Często młodzi samobójcy zabijają się z powodu mało istatnych spraw. Zazwyczaj działają pod wpływem emocji. Nie dając sobie nawet chwilii na głębsze zastanowienie. Nieszczęśliwa miłość? Kiepskie oceny? Może kłótnia z przyjacielem, rodzicami? Problemy są po to, żeby je rozwiązywać, a nie od nich uciekać. Czy dla takich spraw warto tracić najcenniejszy dar, który podarowali nam nasi rodzice? Dobrze odbierasz sobie życie i co dalej? Ty masz spokój z ziemskimi sprawami, ale Twoi bliscy. Oni tu zostają i nie mogą pogodzić się z myślą czemu to zrobiłeś. Często obwiniają siebie za to co uczyniłeś. Odchodzisz od własnych problemów, a przysparzasz ich swoim najbliższym, których pewnie chciałbyś uchronić od całego zła tego świata. Ja bym nie potrafiła nigdy tego zrobić moim rodzicom, siostrze i innym najbliższym. Nie potrafiłabym "żyć" tam gdzieś po śmierci ze świadomością, że zrobiłam im taką ogromną przykrość. Spróbujcie postawić się w ich sytuacji. Tracicie bliską osobę. Nie mówię teraz o sytuacjach spowodowanych przez naturę lecz kiedy człowiek sam wtarga na swoje życie. Jak Wy byście się wtedy czuli? Sądzę, że umieralibyście z bólu jeszcze bardziej niż przy śmierci biologicznej. Obwinialibyście siebie, że mogliście się zaintersować życiem tej osoby, razem byście znaleźli jakieś rozwiązanie. Moglibyście też się zastanawiacz czemu nie chciała Wam o tym powiedzieć, przecież dobrze się dogadywaliście. Może miała powód. Kiedyś pewna dziewczyna pokłóciła się z mamą i powiedziała, że wolałaby, żeby jej nie było, nie mieli by przynajmniej problemów. Mama się rozpłakała i kazała przestać jej tak mówić i myśleć. Dziewczyna, sama nie potrafiła powstrzymać łez, a serce ją tak bolało jak nigdy. Widziała jak zraniła mamę i szczerze bardzo żałowała swoich słów. Przytuliła się do niej i przeprosiła jak tylko potrafiła. Rodzicielka poprosiła, żeby więcej tak nie mówiła, bo jest jej największym szczęściem i nawet jej córka nie wyobraża sobie co by ona przeżyła, gdyby jej nie było. Już nigdy nie przyszło jej nawet przez myśl, żeby się zabić.
Nieszczęśliwa miłość to nie powód, aby wtargnąć na swoje życie. Był jeden/ jedna będzie kolejny/kolejna. Rzadko się zdarza, aby miłość z młodości <13-17 lat> przetrwała dłużej. Jest ona nie dojrzała choć nam wydaje się tą jedyną do końca życia. Kilka miesięcy, może, rok, dwa i sami zdecydujemy, że to nie to.
Kiedyś pewna osoba stwierdziła, że nie rozumie samobójców i powiedziała takie jedno zdanie, które utkwiło mi w pamięci "z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, chyba, że jesteś nieuleczalnie chory". Zgadzam się z nią w 100% Moim zdaniem nawet kiedy wiemy, że jesteśmy chorzy nie powinniśmy rezygnować z życia. Ja spędziłabym ostatnie chwile z najbliższymi i cieszyła się, że jeszcze mogę z nimi trochę pobyć. Powiedziałabym wszystkim co zawsze chciałam im powiedzieć i spełniłabym jedno ze swoich marzeń.
Jeśli macie w znajomych osoby, które są załamane i mają myśli samobójcze wyślijcie im linka do tej notki. Mam nadzieję, że po przeczytaniu jej przemyślą to sobie i zmienią zdanie.