Siedziałam na parapecie, przyglądając się kroplom deszczu spływającym po szybie, na szafce zaraz obok parapetu stała już dawno zimna herbata, kawa albo po prostu wódka... Ja siedziałam tam w na pół ciemnym pokoju zupełnie nie interesując się kubkiem i jego zawartością. Ze słuchawkami w uszach, pisałam... Pisałam o zranionym sercu... o oddechu którego nie mogłam złapać... o biciu serca którego nie czułam... tak jakby moje serce już dawno przestało już bić... Pisałąm o tęsknocie, o marzeniach i nadzieji jakie wiązałam z tobą... Słuchając wolnych... smutnych piosenek brudziłam kartki łzami z tuszem... A kiedy już myślałam że gorzej być nie może i że nie będzie... wtedy pojawiłeś się ty... mówiłeś tyle rzeczy... o nadziejii, o miłości... o tym że warto się otworzyć na ludzi... zburzyłeś mur który postawiłam wokół siebie... sprawiłęś że byłam szczęśliwa... że chciało mi się żyć... nie widziałam już sensu w łzach, smutku i tęsknocie za czymś co odeszło... I w tedy pomyślałam że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie... że lepiej być już nie może.! Wtedy odszedłeś... dokładnie w tej samej chwili kiedy ja byłam najszczęśliwszą osobą na świecie... Odszedłeś, a ja znowu siedzę na tym samym parapecie, z tym samym zeszytem, w którym kiedyś pisałam o tęsknocie i bólu, z tym samym kubkiem, z taką samą jego zawartością... Znów buduję wokół siebie mur... znowu cierpię.... i jaki to ma sens.? Żaden sens.! Po prostu żaden...
aut. M Rosiecka