No i Salamandraaa sie skończyła... tyle odliczania dni, życie tylko do Salamanki, nic wiecej sie nie liczy i bahhh, nie to jakiś sen :)
No właśnie, musiałam zaglądnąc do tego mojego photobloga, odczuwając potrzebe napisania czegoś.
Pamiętam pierwszy dzień, 14 czerwca, deszcz stuka o szyby, a ja wstając o 5 rano pełna nadziei i energii na przezycie swojej "przygody " w Hiszpanii hehe "aventuras con..." nie, nie, nie az tak :D.
Potem przetransportowanie do samolotu, w ktorym ciagle były jakies turbulencje, oczywiscie jedna z nich musiała mnie zastać...w toalecie :) Za dużo strachu sie najadłam, ale jest co opowiadac :D A potem już tylko przyjemnosci... w madryckim metrze :) powiem tak... zajęło nam chyba z pół dnia, żeby dostać sie do tego całego muzeum Prado, w ktorym ledwo bylam :) Ale BYŁAM !!!!! Hahah, no, a potem już tylko autobus do Salamanki i do rodzinki.. ktora byla dosc dziwna :) Matka, ze swoimi zasadami ("nie zostawiać włosów w łazience " hehe, albo "nie rozmawiać po polsku, bo to mnie doprowadza do szaleństwa " ), no nie powiem, była dosyć... twarda. Czasem można bylo z nią przyjemnie porozmawiać przy kawce, a czasem lepiej nie jesć kolacji :) JUż po zapachach przy wejsciu stwierdzałyśmy z Izą czy kolacja będzie zjadliwa :)
Ach, jeszcze mieszkałyśmy z CUDOWNYMI Irlandkami, które nie dośc, że nie mogły sie porozumieć z nasza matroną. to jeszcze nie jadły warzyw i owoców, tylko fast foody :D taa, kojarzyly mi sie z typowymi amerykankami. A jeszcze musze to dodać :D jedna blondyna raczyla powiedziec, ze ma chlopaka Z BARCELONY, hmm, myslicie, ze praktykowala swoj hiszpański ?albo może kataloński? YHY, jaaasne :D On musial sie nauczyc angielskiego, bo jak wiadomo hiszpan gadajacy po angielsku... nie jest czestym widokiem :)
A sama Salamanca... cudowna.. te wszystki katedry, uniwersytety, można na to patrzeć godzinami i ci sie nie nudzi, coś w sobie ma to miasto w końcu to " mały Rzym " :), dwa tygodnie były jak dwa dni, a mogłam być jeszcze tydzień :) na specjalnych warunkach :) z rudym kotem :) hah :D byloby wesoło. zaistee.
Ale rano-lekcje haha, gramatyka na poziomie zaawansowanym to byla torturaaa, jeszcze mi sie to śni w nocy, ale Fernando- nasz cudny nauczyciel- pomógł mi uwierzyć, że w 2 tygodnie może mnie czegoś nauczyc :) Bo ja to złapałam chyba przedostaniego dnia naszych tortur :) oraciones...
Po lekcjach... Idziemy do Arbola :) hehe naszego "osiedlowego " sklepiku :) potem obiadek z tymi wszystkimi Irlandesami, a potem SIESTA :D:D
A wieczorem.... Gatsby, Camelot, Irish, Cantavria (nie Cantabria :):):):), jednym słowem brasileńoooo :) ten cudny brasileńo, ktory mi z deczka przeszkadzał :) Ale przeciez no pasa nada XD XD te slynne " nic sie nie stalo" tego mi brakuje w Polsce. Oni tam nie robią z niczego problemu, spóźnisz sie pół godziny, bo przyszlas o 6 rano do domu po imprezie i ledwo żyjesz, " no pasa nada " :) zajebiscie :)
Ale urodziny to miałam dobre, trzeba przyznać :) => rano mmmm cumpleańos felizzzzz o 6 rano :) "Justyna, ale o ktorej ty przychodzisz???" ale co..bylo fajnie ! potem kolejne cumpleańos felizzzzz Isabel, potem kawka z Clara :) tortilla espańola matrony :) i tiramisu dodajmy :), a wieczorem... karaoke z Chinosami :):) aha, i japonka szyjaca kimona :)
Un, dos, tres, cuatro :) tiaaaa
Cóż, wydaje mi się, że wróce tam jeszcze!!! I nie wiem czy nie w przyszlym roku... pod zupelnie nową postacią :) Bać sie :D
Inni zdjęcia: Prawie Palenica. ezekh114Na tyłach. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24