1. Warszawa. Nie czuję się tu dobrze. Może to kwestia czasu i przyzwyczajenia. Przez ostatnich kilka lat marzyłam, żeby tu mieszkać, teraz nie dostrzegam w tym mieście uroku. Tęsknię za domem, za kanapą przez telewizorem, za moim łóżkiem, za moim psem. Ale to wszystko się zmieni, na pewno tak będzie. Znam samą siebie na tyle, żeby to stwierdzić. Cieszę się, że razem ze mną wyprowadzili się moi przyjaciele i mój chłopak, chociaż to jest, właściwie, kwestia sporna, ale o tym nie w tym punkcie.
2. Poza tym nie grzeją w moim narożnym mieszkaniu, jest mi cholernie zimno i tu właśnie ta kwestia: brakuje mi 36,6 st C obok siebie.
3.Z innej beki: wiedzialam, że tak będzie. A raczej przypuszczałam, że może tak być. I dlatego tak się przed tym broniłam, tak bardzo tego nie chciałam. Jak zwykle się poddałam, jestem słaba. Ponosze tego konsekwencje i płacę za to choćby dzisiaj. Ale przecież nie żałuję, mimo że jest mi źle. Nie zawsze i nie przez cały czas, ale często. I, nie wiedzieć czemu, za każdym razem, gdy jest coś nie tak, czuję się winna, chociaż wiem, że nie jestem. Dlaczego zawsze chcę brać winę na siebie? To nie jest w porządku, ja o tym wiem, a jednak wciąż to robię. Stale ulegam i nienawidzę tego tym bardziej, że nie umiem tego zmienić. Nie potrafię, a w tym przypadku nawet nie chcę.
edit. dzisiaj nie uległam i chyba pójdę sobie popłakać