Mówią, że kobieta zmienną jest, że zmiany to dobra rzecz i potrzebna do normalnego funkcjonowania każdej prawdziwej damy. Mnie się to chyba jednak nie tyczy, cyzli albo jestem wyjątek, albo nieprawdziwa dama... Od jakiegoś czasu moją głowę trują myśli. Dredy?? Włosy?? Włosy?? Dreedy... Jest to chyba jednym z czynników mojej frustracji.
Z jednej strony, te kochane, hodowane przez 2.5 roku ponad, wychwalane przez wszystkich miłośników batów, te coraz dłuższe, które składają się na najpiękniejsze koki schowane w egzotycznych turbanach. Te rude, których nie trzeba czesać i brak z nimi problemów. Te, które mnie po części tworzą, mnie i część mojej historii.
Z drugiej chęć...coraz większa i silniejsza chęć powrotu do loczków, delikatnych i miłych w dotyku włosów układających się lekko na poduszce, dodających kobiecości. Nowe fryzury i zapachy najrozmaitszych szamponów, balsamów, olejków... Kolor najbardziej rudy, jaki znajdę na sklepowej półce, marchewa, a może wręcz przeciwnie? brąz, ciemny, kasztanowy, jasny...
Niby to TYLKO włosy, marny element ludzkiego wyglądu. Właściwie nic, co mogłoby zaważyć na dalszym życiu, a jednak tyle znaczy. Boję się zmian i sama sobie się dziwie, że kiedyś zdecydowałam się na dredy. Właściwie pluję sobie w brodę przez to, bo teraz własnie zaistniały problem, trudniejszy od dylematu krótkie- długie, brąz- blond. Żałuję, że nie potrafię podjąć "męskiej" decyzji, poddać się chwili. Wiem jednak, że jeśli wybiorę wersję drugą już raczej nigdy do NICH nie wrócę, będzie to cięcie ostateczne i w pewien sposób pożegnanie tej młodej młodości.
Ojj będą łzy...
Użytkownik joujou
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.