dużo, czy nie dużo tego już sam teraz nie wiem, choć faktem jest - dzieje się. terminy gonią, pieniędzy brakuje, ale to chyba jak każdemu. projekt, projekt, licencjat, projekt, prawo jazdy, próby kapeli, koncerty, przeglądy, studia, chroniczny brak pracy, hala, twin peaks, literatura, bezsensowne podróże i pewnie wiele, wiele innych... jak by nie spojrzeć zabiera czas, nawet całkiem sporą część doby. i warunki niby są, na inne, powiedzmy sobie sprawy wyższego rzędu, ale możliwosci nie ma - szukam więc alternatyw. mieszkanie, obrona, rekrutacja. jeszcze psychika nie siada, mucha nie siada, komar też nie chce jeszcze usiąść, może to i dobrze. gimnastyczne indie! po cichu nadzieja krzyczeć zaczyna, czy odbije sie echem? pewnie nie, ale do tego już przyzwyczajony jestem. sucho. mokro. sucho. mokro. sucho raczej... kupujemy, sprzedajemy, pieprzony konsupcjonizm, życie. cicho. głośno. i na pewno ochotę mam na jedno i nie są to lody czekoladowe, ani nawet haribo smak radości. zwierzę, byle nie kot, najlepiej dzikie. koszak nie do końca, na pewno nie w nocy. przez zęby ciśnie się myśl zrodzona w mózgu: wódka. kto inny Ci ją poda. lepiej zdrapać szczęście niż zalewać, póki co, jeszcze trzeźwą głowę. choć i to zdaje sie być bez sensu.
chyba trafiłem w sedno: to bez sensu.
coś koło pierwszej połowy marca 2011