i w sumie nie powinienem tak mieć, bo wszystko do przodu gna, a jednak john frusciante mnie napada. w głowie. dzisiejszy egzamin zdaje się (czas niedokonany!), ale to nie wyczyn. ten jutrzejszy też wyczynem nie będzie, całe studia na miano wyczynu nigdy nie zasłużą. nie tu. to czym będzie tytuł. nawet nie tytułem, bo co daje człowiekowi dyplom licencjata logistyki po cukrowej? lewe papiery na certyfikat kompetencji zawodowych? certyfikat business english w kategorii B2, z resztą też lewy? i w końcu dyplom ukończenia uczelni wyższej do oprawienia w ramkę. nad łóżko. w tej kwestii to wszystko znaczyć będzie tyle ile dla alkoholika Stefana Wu. nic. ale nie! nie dla tego, że Stefan Wu ma większe wymagania, on po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się, dzieje. i ma rację, bo to tak, jakby się nie działo...
przynajmniej w innej kwestii widoczne są sukcesy. małe sukcesy kluczem do wielkiej sławy. jasne... są, ponoć, za małe... co z tego, że płyta? przecież jest wspólna. co z tego, że kilka propozycji koncertowych? i tak nikt nie zauważy. co z tego, że..? takich jak Wy jest tylu, że tym co, co dzień jecie na śniadanie wykarmiłbyś Afrykę. tylko po co? niech gniją, czarnuchy!
o własnym domu, z własnym oknem, na własny świat też mogę póki co zapomnieć. najpierw praca. nie, najpierw szkoła. ale tytuł gówno wart. więc i pracy rozsądnej, za rozsądne pieniądze mieć nie będę. nawet głupiego serwisu merchandisingowego mnie pozbawią, raczej. w takim razie pozapierdalam za darmo okrągły miesiąc, to może zarobię na poprawki. było się uczyć i nosić czapkę...
niby wakacje idą, radość na drzewach się zieleni wesoło. małe dzieci drą ryja w piaskownicy od rana do nocy. młodzi zimne piwko zagryzają tłustą kiełbasą gdzieś na działkach podświewując Morskie Opowieści. lato stoi już na progu w zwiewnej halce i wyciąga do mnie rękę. a ja? ja jestem jakiś taki rozmyty...
I Stargardzki Przegląd Kapel Rockowych 12.06.2010
m: ja jogi, łukasz
autor: chory
automatic writing