Lekko przycisnęłam, bolało. Ale czując jak to odciąga mnie od tego, co dzieje się we mnie, schyliłam trochę i pociągnęłam milimetr do siebie. Zatrzymałam na chwilę akcję, bo moje serce biło jak szalone. Zaraz jednak dalej jechałam po skórze, nie zwracając uwagi na rytm pompowania krwi. Zobaczyłam zarumienioną kreskę o długości jednego centymetra. Za chwilę ujrzałam też krew. Wtedy z moich oczu popłynęła gorzka łza.
Poczułam jakby ulgę i wewnętrzne zadowolenie, które mówiło, że to mi pomaga.
Zaczęłam więc chcieć więcej, coraz mocniej ciągnęłam ostrze po ciele. Z każdego nowego odcinka leciała świeża, piekąca krew. W moich oczach lśniła łza, szczęśliwa, zarazem ciężka i smutna. Raz też łza pełna nadziei, a raz zrezygnowania. Siedziałam tak oparta o drewniane krzesło i ze skupieniem kreśliłam rozpacz po skórze. Obok trzy-centymetrowej kreski pojawiła się druga, tym razem dłuższa. Serce biło już wolniej, zdesperowane strachem, przyzwyczaiło organizm do bolesnego opuszczania jego wnętrza krwinek czerwonych i białych. Twarz robiła się coraz bardziej zachłanna, oczy błyszczały, spragnione widoku krwi, a usta połykały słone smutki. Doszłam do wniosku, że to za mało, że to pomaga, ale nie całkowicie. Ruszyłam nogami, by je rozprostować. Ugięłam kolana i na czworaka sięgnęłam po biały przedłużacz. Wyjęłam z jego gniazdka ładowarkę od telefonu i wstałam, żeby zawiązać jego koniec do rury tuż przy suficie. Drugi zaś złożyłam w regulowaną pętlę. Wdrapałam się na wysokie krzesło i założyłam pętlę na szyję. Dopiero wtedy serce przebudziło się jak z zimowego snu i zaczęło pulsować trzykrotnie szybciej od pulsu przeciętnej osoby. Oczy wypuściły rzekę, gdzieś tam głęboko we mnie puściła ją tama zbudowana z ukojenia bólu bólem zadanym skórze. Nie wiem jak to się stało, ale moje marnie kolorowe usta wyjąkały niemy krzyk i w tym samym momencie nogi nabrały siły, dzięki której odepchnęły drewniany, mizernie zbity stołek. Jeszcze przez krótką chwilę ciało wyrywało się z opresji uścisku tętnicy szyjnej, ale dusza pomimo płaczu chciała i już przenosiła się w inne miejsce. Ciało poczuło drgawki, pragnęło powietrza, napełnienia nim płuc, ale nie mogło jego dostać.
Widziałam siebie, czarną smugę, czarne, ohydne oczy. Lodowaty oddech otulił moją twarz. W tle było słychać krzyki, rozpacz i chaos. Ale ja czułam spokój, jakbym była niebiańsko szczęśliwa.
Zaraz jednak zawiał silny wiatr. Wokół mnie latały uschłe płatki kwiatów i trawa. Oczy widziały raz światło, raz ciemność. Ponurość i dotyk jakiegoś nieżywego, obrzydliwego ciała, poczułam okropny odór zgniłych skór. Chciałam zakryć nos, ale nie mogłam się ruszyć. Używałam siły, lecz na próżno. Mięśnie i kości nie działały. Wtedy zobaczyłam zbliżającą się ku mnie przebrzydłą istotę, ale twarz była za bardzo rozmazana, żeby móc opisać jej zarysy. Zapach się posilał, dotyk przerodził się w mocny uścisk.
Nagle postać jakby przeniosła się tuż przede mnie. Nie miała wnętrza oczu, skóra zwisała z kości policzkowych, a usta sklejała krew. Wtem jakbym straciła wzrok, wszystko zgasło, a na moich ustach poczułam smak krwi, a zaraz odrażającą martwość ust i języka postaci. Pocałunek śmierci. I nagle wszystko stało się jasne, odzyskałam czucie w każdej części mojego ciała, z gardła wydobywałam głośny krzyk. Otworzyłam oczy, trzęsąc się i nadal krzycząc. Zobaczyłam wtedy znajomą twarz. Otaczały mnie przerażone oczy bliskich, oczy niby przestraszone, ale ciepłe i żywe. I ja czułam się żywa. W powietrzu ulatniał się suchy zapach spalonego kadzidła. Usłyszałam cichy dźwięk serca, które biło normalnie i spokojnie. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że śmierć, a życie to dwie zupełnie odmienne od siebie rzeczy.
Że śmierć jest straszna, a życie jest piękne, nawet w najgorszym cielesnym cierpieniu.
Inni zdjęcia: Można się zrelaksować. ezekh114Piękne *.* beatq15Mała agitacja. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24